[Schwiebus.pl - ¦wiebodzin na starych kartach pocztowych, stare pocztówki, widokówki, kartki pocztowe]
Google
szukaj:
Menu g³ówne
strona g³ówna
strona artyku³ów
strona newsów
forum
ksiêga go¶ci
katalog stron
family tree
schwiebus.2002
schwiebus.2004
Ostatnio dodane
Zamkniêty o³tarz
Sukiennik ¶wieb...
Portret miasta ...
Podró¿e Pekaesem ...
Spod przymkniêtych ...
Los Sióstr ze Schwiebus
Tajemnice ...
Boromeuszki cd.
Historia zmian..
Sala Gotycka
Wernhera ¶cie¿kami
Kreatywni inaczej ..
Od legendy do ..
¦wiebodziñska legenda
Inskrypcja z 1735
Jakub Schickfus
Obrazki z przesz³o¶ci
Publikacje..
¦wiebodziñskie lecznictwo
Szpital
Wokó³ Ratusza
Odkrycie krypty
Bibliografia
Plac w przebudowie
Najazd na Ratusz
Dekret mianowania
Nowa twarz rynku
Na bruk nie wjedziesz
Odnówmy kamienice
Konsultacje
Hubertus Gabriel
Robert Balcke
Ruch wokó³ ratusza
Czasowy zarz±d
Przesiedleñcy 1945
Izba pami±tek
Wiekowe znaleziska
Spór wokó³ ratusza
Co dalej ze starówk±?
Granit pod ratuszem
Kronika Schickfusa
Pocz±tki - podsumowanie
Pocz±tki o¶wiaty
Najazd Zb±skiego
Maciej Kolbe
¦wiebodziñska "Solidarno¶æ"
Szcz±tki ¶w. Jerzego
Pieni±dze na ratusz
Pocz±tki o¶wiaty
Granit w ¶ródm..
Sulechów retro
Nowy Rok
¯ycie religijne
Odpolitycznianie ...
Ulice do poprawki
Wie¿a Bismarcka
Ko¶ció³ pw. ¶w. M.A.
Ko¶ció³ pw. N.M.P. K.P.
Zamek ...
Eberhard Hilscher
Baron J.H. v. Knigge
Z ¿ycia mieszczan
¦wiadectwo urodzenia
Sukiennictwo w dziejach
¯ary inwestuj± w starówkê
Strajk w Lubogórze w 1981 r.
Pocz±tki edukacji szkolnej
Pierwsze, szkolne lata
Kresy
Koniec niemieckiego panowania
Dramatyczne wydarzenia
Historyczne pocz±tki
Ratusz siê sypie
Schwiebüssen Schwibus
Dialog a badania arche
Unikalne Cmentarzyska
100 lat temu - 1904 r.
100 lat temu - 1902 r.
Aktualizacje
Ogólniak
Cmentarz miejski
Dekomunizacja ulic
PKP chce likwidowaæ..
Przesiedleñcy 1945
100 lat temu - 1906 r.
Spu¶cizna po Hilscherze
Dworzec z horroru
Piszczyñski Zenon
M. v. Knobelsdorff
Archeologia okolic
J.K. Sobociñski
Katalog C&Co.™
A.D. 2012
zbiór w³asny
katalog ulic
ostatnio dodane

2012-04-15
C&Co.™ 1208
C&Co.™ 1207
C&Co.™ 1206
C&Co.™ 1205
C&Co.™ 1204
C&Co.™ 1203
C&Co.™ 1202
C&Co.™ 1201
2012-04-05
C&Co.™ 1200
C&Co.™ 1199
C&Co.™ 1198
C&Co.™ 1197
C&Co.™ 1196
C&Co.™ 1195
C&Co.™ 1194
C&Co.™ 1193
C&Co.™ 1192
C&Co.™ 1191
C&Co.™ 1190
2012-03-30
C&Co.™ 1189
C&Co.™ 1188
C&Co.™ 1187
C&Co.™ 1186
C&Co.™ 1185
C&Co.™ 1184
C&Co.™ 1183
C&Co.™ 1182
C&Co.™ 1181
C&Co.™ 1180
C&Co.™ 1179
C&Co.™ 1178
C&Co.™ 1177
C&Co.™ 1176
C&Co.™ 1175
C&Co.™ 1174
C&Co.™ 1173
C&Co.™ 1172
C&Co.™ 1171
C&Co.™ 1170
C&Co.™ 1169
C&Co.™ 1168
C&Co.™ 1167
2012-03-22
C&Co.™ 1166
C&Co.™ 1165
C&Co.™ 1164
C&Co.™ 1163
C&Co.™ 1162
C&Co.™ 1161
C&Co.™ 1160
C&Co.™ 1159
C&Co.™ 1158
C&Co.™ 1157
C&Co.™ 1156
C&Co.™ 1155
C&Co.™ 1154
C&Co.™ 1153
C&Co.™ 1152
C&Co.™ 1151
C&Co.™ 1150
2012-03-12
C&Co.™ 1149
C&Co.™ 1148
C&Co.™ 1147
C&Co.™ 1146
C&Co.™ 1145
C&Co.™ 1144
C&Co.™ 1143
C&Co.™ 1142
C&Co.™ 1141
C&Co.™ 1140
C&Co.™ 1139
C&Co.™ 1138
C&Co.™ 1137
C&Co.™ 1136
C&Co.™ 1135
C&Co.™ 1134
C&Co.™ 1133
C&Co.™ 1132
C&Co.™ 1131
C&Co.™ 1130
C&Co.™ 1129
C&Co.™ 1128
C&Co.™ 1127
C&Co.™ 1126
C&Co.™ 1125
2012-03-03
C&Co.™ 1124
C&Co.™ 1123
C&Co.™ 1122
C&Co.™ 1121
C&Co.™ 1120
C&Co.™ 1119
2012-02-27
C&Co.™ 1118
C&Co.™ 1117
C&Co.™ 1116
2012-02-26
C&Co.™ 1115
C&Co.™ 1114
C&Co.™ 1113
C&Co.™ 1112
C&Co.™ 1111
C&Co.™ 1110
2012-02-25
C&Co.™ 1109
C&Co.™ 1108
C&Co.™ 1107
C&Co.™ 1106
C&Co.™ 1105
C&Co.™ 1104
C&Co.™ 1103
C&Co.™ 1102
C&Co.™ 1101
C&Co.™ 1100
2012-02-19
C&Co.™ 1099
C&Co.™ 1098
C&Co.™ 1097
C&Co.™ 1096
C&Co.™ 1095
2012-02-17
C&Co.™ 1094
C&Co.™ 1093
C&Co.™ 1092
C&Co.™ 1091
C&Co.™ 1090
C&Co.™ 1089
C&Co.™ 1088
C&Co.™ 1087
C&Co.™ 1086
C&Co.™ 1085
2012-02-13
C&Co.™ 1084
C&Co.™ 1083
C&Co.™ 1082
2012-02-12
C&Co.™ 1081
C&Co.™ 1080
C&Co.™ 1079
C&Co.™ 1078
C&Co.™ 1077
C&Co.™ 1076
C&Co.™ 1075
C&Co.™ 1074
C&Co.™ 1073
C&Co.™ 1072
2012-02-11
C&Co.™ 1071
C&Co.™ 1070
C&Co.™ 1069
C&Co.™ 1068
C&Co.™ 1067
C&Co.™ 1066
C&Co.™ 1065
C&Co.™ 1064
C&Co.™ 1063
C&Co.™ 1062
C&Co.™ 1061
Katalog C&Co.™
A.D. 2007
2007-03-12
C&Co.™ 1057
C&Co.™ 1056
C&Co.™ 1055
C&Co.™ 1054
C&Co.™ 1053
C&Co.™ 1052
C&Co.™ 1051
2007-03-11
C&Co.™ 1050
C&Co.™ 1049
C&Co.™ 1048
C&Co.™ 1047
C&Co.™ 1046
C&Co.™ 1045
C&Co.™ 1044
C&Co.™ 1043
C&Co.™ 1042
C&Co.™ 1041
C&Co.™ 1040
C&Co.™ 1039
C&Co.™ 1038
C&Co.™ 1037
C&Co.™ 1036
C&Co.™ 1035
C&Co.™ 1034
C&Co.™ 1033
C&Co.™ 1032
C&Co.™ 1031
C&Co.™ 1030
C&Co.™ 1029
C&Co.™ 1028
C&Co.™ 1027
C&Co.™ 1026
C&Co.™ 1025
C&Co.™ 1024
C&Co.™ 1023
C&Co.™ 1022
C&Co.™ 1021
C&Co.™ 1020
C&Co.™ 1019
C&Co.™ 1021
C&Co.™ 1020
C&Co.™ 1019
C&Co.™ 1018
2007-03-08
C&Co.™ 1017
C&Co.™ 1016
C&Co.™ 1015
C&Co.™ 1014
C&Co.™ 1013
C&Co.™ 1012
C&Co.™ 1011
C&Co.™ 1010
C&Co.™ 1009
C&Co.™ 1008
C&Co.™ 1007
C&Co.™ 1006
C&Co.™ 1005
C&Co.™ 1004
C&Co.™ 1003
2007-03-06
C&Co.™ 1002
C&Co.™ 1001
C&Co.™ 1000
C&Co.™ 0999
C&Co.™ 0998
C&Co.™ 0997
C&Co.™ 0996
C&Co.™ 0995
C&Co.™ 0994
C&Co.™ 0993
C&Co.™ 0992
C&Co.™ 0991
C&Co.™ 0990
C&Co.™ 0989
C&Co.™ 0988
C&Co.™ 0987
C&Co.™ 0986
C&Co.™ 0985
C&Co.™ 0984
C&Co.™ 0983
C&Co.™ 0982
C&Co.™ 0981
C&Co.™ 0980
C&Co.™ 0979
C&Co.™ 0978
C&Co.™ 0977
C&Co.™ 0976
2007-03-02
C&Co.™ 0975
C&Co.™ 0974
C&Co.™ 0973
C&Co.™ 0972
C&Co.™ 0971
C&Co.™ 0970
C&Co.™ 0969
C&Co.™ 0968
C&Co.™ 0967
C&Co.™ 0966
C&Co.™ 0965
C&Co.™ 0964
C&Co.™ 0963
C&Co.™ 0962
C&Co.™ 0961
C&Co.™ 0960
C&Co.™ 0959
C&Co.™ 0958
C&Co.™ 0957
Inne
forum
kontakt
bannery
download
logowanie
rekomenduj nas
Menu u¿ytkownika
Nie masz jeszcze konta? Mo¿esz sobie za³o¿yæ!
subskrypcja
informacje o zmianach na twój mail!
Artyku³y > ¦wiebodzin od 1945 roku > Spod przymkniêtych powiek

Spod przymkniêtych powiek

Dzieñ za Dniem
Wydanie 13 [226] z dnia 29 marca 2006 r.
Wydanie 21 [234] z dnia 31 maja 2006 r.
Wydanie 13 [276] z dnia 28 marca 2007 r.
Wydanie 26 [289] z dnia 04 lipca 2007 r.
Obrazki z przesz³o¶ci

Namówiony przez wydawców "Dnia za Dniem" spróbowa³em przelaæ na papier kilka obrazków z przesz³o¶ci mojego miasta. Jest w nich wiele subiektywnych odczuæ, sporo przerysowañ, ale taki w³a¶nie pejza¿ mam pod powiekami. Rzeczy drobne, ma³o wa¿ne szybko ulegaj± zapomnieniu. Kto pamiêta, ¿e u Sobkowiaka mo¿na by³o zamówiæ lejce? Bez zapisków, choæby drobnych, znikn± bezpowrotnie nazwiska i postaci, które ponad kopê lat wêdrowa³y ¶wiebodziñskimi chodnikami.

W ³awach trzech parafialnych ko¶cio³ów coraz mniej starych rodów. ¦wiate³ka na cmentarzu przesuwaj± siê w kierunku obwodnicy. Stare kwarta³y popadaj± w zapomnienie...

Szanujmy wspomnienia, bo warto co¶ mieæ, gdy zbli¿y siê nasz fin de siecle, jak ¶piewaj± Skaldowie.

 

Kazimierz Gancewski

Obrazki gastronomiczne

Temat rzeka (alkoholu). Najstarsz± w mej pamiêci by³a restauracja Soczewki za dzisiejszym rondem Wileñskim. Ciasna sala, wej¶cie po kilku schodkach, niski pu³ap i ma³y bufet z butelkami oran¿ady zamykanymi drutem przewleczonym przez porcelanowe korki - wszystko, co jako dzieciak zapamiêta³em.

Dwupoziomowa "Lubuska" (dzi¶ "Arenda") by³a wiecznie wype³niona tytoniowym dymem i gwarem. G³ównie pi³o siê tam piwo, dla popularyzacji kulturalnej konsumpcji którego, w latach osiemdziesi±tych wykonano malowid³a sfinansowane przez zielonogórski browar. Znany satyryk Tadeusz Drozda na wieczorze autorskim w ¦DK cytowa³, dziwn± opiniê laboratoryjn± o piwie z tego browaru: "Ten koñ jest chory na cukrzycê!"

"Lubuska" wegetowa³a czas jaki¶ oczekuj±c na arendarza. W okresie gasn±cego PSS "Spo³em" i dramatycznego braku kawy na rynku chodzili¶my tam na 10.00 z Wie¶kiem Zdanowiczem pó¼niejszym autorem i wydawc± kalendarium miasta. O tej godzinie otwierano 1. - s³ownie jedn± - 10 dkg paczuszkê kawy (8 porcji x 125 mg). Partycypowali¶my w 2 szklankach!

"My¶liwska" - najlepsza restauracja w mie¶cie zajmowa³a wysoki parter hotelu "Adler". Jak ka¿dy szanuj±cy siê lokal mia³a "ciemn± salê". Pamiêtam piêkn± snycerkê w tym wnêtrzu, piaskowane szyby, bia³e obrusy i detal: p³askorze¼bê w korytarzu. Przedstawia³a pij±ce towarzystwo. W rozwarte usta jednego z birbantów (mo¿e ¶piewa³?) kto¶ zawsze wk³ada³ niedopa³ek papierosa. Opowiada³ mi Stanis³aw Kielich, jak w "My¶liwskiej" musia³ przepiæ wraz z darczyñcami ca³± nagrodê zawodow±, którzy w ten sposób "organizowali" sobie fundatorów. Z "My¶liwsk±" PSS rozprawi³ siê okrutnie. "Zmodernizowano" wszystko na rzecz baru szybkiej obs³ugi. Dzi¶, po kolejnej adaptacji, mie¶ci siê tam sklep papierniczy (pl. Jana Paw³a II).

Modne by³y wyjazdy na piwo. Jecha³o siê grup±, wieczorem np. do pani Wandzi Jackiewicz na PKP w Zb±szynku lub do Rzepina, by tam w stacyjnym bufecie wypiæ kufel. Taka wyprawa zajmowa³a ca³y wieczór! Potem wycofano piwo kuflowe z obiektów PKP. Na otarcie ³ez pozosta³o piwo grodziskie, z dro¿d¿owym osadem i potê¿n± si³± eksplozji, która uszkodzi³a niejeden domowy zamra¿alnik.

Bufet stacyjny by³ siermiê¿ny w wyposa¿eniu i jad³ospisie. Wiecznie zaci±ga³o w nim zapachem ryby w sosie greckim. Spo¶ród pod³ogowych desek smarowanych czernid³em (chyba z przepracowanego oleju) l¶ni³y wy¶lizgane gwo¼dzie. Za szyb± lodówki królowa³ podeschniêty z lekka, ¿ó³ty ser w plastrach, mas³o w porcjach i boskie danie: kotlety mielone (tylko Bóg i kucharka wiedzieli, co w nich by³o). Wieczorem w pó³mroku koczowali tam niedopici go¶cie, których nie zabra³ do autobusu konduktor z pobliskiego PKS-u. Tam to Hanka Zdanowicz otrzyma³a noc± s³odk± kawê bez cukru (skutek powtórnego zaparzania fusów - ohyda!).

Na peronie zobaczyæ by³o mo¿na ubit± zwierzynê le¶n± przewo¿on± do przetwórni (Spó³dzielnia "Las" mie¶ci³a siê za rondem Wileñskim). Jelenie i sarny ko³ysa³y siê na akumulatorowym wózku. Po¶miewiskiem wszystkich by³a tzw. ciuchcia sulechowska utrzymywana dla celów wojskowych. Przewozi³a zaledwie kilkunastu pasa¿erów ciê¿ko wspinaj±c siê na górkê przy stadionie. Bywa³o, ¿e parowóz stawa³ na wiadukcie, a palacz gwizdkiem pozdrawia³ pi³karzy.

Naprzeciw stacji stoi do dzi¶ "Samosia". Pomnik zwyciêskiego kapitalizmu w ¦wiebodzinie. Doskona³y organizator, pracowity restaurator, cz³owiek z g³ow± na karku - Pan Czeka³a wyciska³ z tej garkuchni nieprawdopodobne wyniki (czytaj: dochody). Po wp³aceniu literalnie wszystkich podatków i op³at nadal by³ krezusem i sol± w oku skarbówki. Sprzedawa³ tysi±ce bu³ek dziennie, realizowa³ bony obiadowe i co wtedy by³o niewyobra¿alne dla PSS-owskich knajp: gotowa³ kot³y ziemniaków kilka razy w ci±gu zmiany! W "Samosi" jada³o wtedy pó³ miasta i wszyscy byli zadowoleni!

Warto wspomnieæ o pocz±tkach grillowania w mie¶cie. Pierwszy ro¿en mechaniczny otwarto (dla bezpieczeñstwa?) obok siedziby stra¿y po¿arnej na pl. Wolno¶ci. Dymi³ niemi³osiernie. Od razu mia³ wziêcie, choæ nie by³o tam najtaniej. Wdziêcznie wspominany przez bywalców ro¿en pracowa³ ca³± par± i dymem (dos³ownie) na ³uku ul. Konarskiego (dzi¶ dzia³a w tym miejscu sklep "Lewiatan"). Zbierali siê tam piwosze z zachodniej czê¶ci miasta. Oba "punkty gastronomiczne" mia³yby dzi¶ potê¿ne k³opoty z Sanepidem.

¦wiebodziñskim lodziarzem by³ p. Niekrasz z ul. Sikorskiego - dziadek Leszka Jankowskiego, popularnego "Komara". Bia³a, wykrochmalona, lekka marynarka, a raczej kitelek, bia³a - p³ócienna fura¿erka i charakterystyczne - najczê¶ciej dwie - kany z lodami. Przy tym zapas wafelków pociêtych w kwadraciki (ro¿ki by³y pó¼niej), charakterystyczna ³y¿ka - nabierak ze sprê¿yn± oraz naczynie, w którym siê je op³ukiwa³o. Wszystkie imponderabilia wo¿one by³y na pomalowanym bia³± olejnic± wózku z pompowanymi ko³ami.

Wózki z wod± gazowan± (z sokiem i bez soku), którym wiecznie towarzyszy³o stado os d³ugo nie zagrza³y miejsca w mie¶cie. Gazowan± wodê kupowa³o siê id±c z w³asnym szklanym syfonem (okienko w ¶cianie przy biurach PSS-u). Operator w d³ugim gumowym fartuchu za grosze "nabija³" butlê zakoñczon± plastikowym syfonem. Swego czasu wesz³y do sprzeda¿y metalowe syfony na naboje. Kupowa³o siê je paczkami niczym amunicjê w sklepie "1001 drobiazgów" na Ko¶cielnej (dzi¶ perfumeria).

Najnowocze¶niejszym - dzi¶ nieistniej±cym lokalem gastronomicznym by³a "Jubileuszowa". Budowana razem z hotelem "Lubuskim" pasa¿em ³±czy³a siê z jego drink barem i hotelow± salk± bankietow±. Reprezentacyjna sala kominkowa z du¿± mozaik± z motywem szlacheckim, by³a najmodniejsz± w mie¶cie. Dancingi z zespo³em Tomka Szubczyñskiego i wokalem stylizuj±cego wówczas na Niemena - m³odego Felka Andrzejczaka przyci±ga³y wszystkich. Dzi¶ nie ma ju¿ takiej formy spêdzania wieczorów. Dwie ciekawostki. W szatni mo¿na by³o kupiæ HB i Rothmansy w komercyjnej cenie, a kierowniczka lokalu mia³a du¿e zaciêcie piosenkarskie. Specjalno¶ci± kuchni by³ kotlet górski. Najlepszymi kelnerami (w ocenie znanych mi bywalców) byli panowie Zbigniew i Zenon. W tym miejscu najmilej wspominam wesele brata w 1989 i frytki z sosem my¶liwskim.

Niektórzy woleli okupowaæ drink bar w hotelu. Tam królowa³ pan Jurek wys³uchuj±c z zawodowego obowi±zku wszystkich klientów.

Lokal dla znawców, jeden z niewielu tej klasy w województwie, tak mówiono o "Medyku" - klubie Pracowników S³u¿by Zdrowia w piwnicach zamku Knobelsdorfów (LORO). Pani Ela serwowa³a wynalazek S³awka Siepsiaka z okresu kartkowego: herbatkê z rumem - na wodzie nikomu nie zale¿a³o... ¦redniowieczna ceg³a, piêkna metaloplastyka P. Rzepeckiego, cztery poziomy sal, w tym jedna z parkietem do tañca - urzeka³y ka¿dego przybysza. Nad wszystkim rozci±ga³a siê legenda dra Lecha Wierusza. Mam tê satysfakcjê, ¿e w trakcie spotkañ prezydium Towarzystwa Przyjació³ Ziemi ¦wiebodziñskiej powierza³ mi klucze do swego barku w gabinecie z jednym zastrze¿eniem: tylko Chateau le Fleur proszê nie przynosiæ!

Absolutnym hitem wczesnych lat siedemdziesi±tym by³a "Gotycka". To by³ strza³ w dziesi±tkê! Snobizuj±ca m³odzie¿, rodziny z dzieæmi, wycieczki, zagraniczne grupy i oficjalne wizyty "na szczeblu" go¶ci³y w murach zarz±dzanych przez pani± Aleksandrê Naks. ¦wiece, modne wtedy we³niane bie¿niki, a nadto gulasz z podgrzewanych kocio³ków, p³on±ce lody wnoszone przy zgaszonym ¶wietle, niby ludowe stroje kelnerek - to by³ sznyt na ca³e województwo!

Dwóch m³odych restauratorów powo³a³o w miejsce sklepu obuwniczego restauracjê. Tak powsta³a "NOVA" (dzi¶ lokal O/BG¯ na pl. Jana Paw³a II). Nie wytrzyma³a tempa przemian, nie przewidzia³a pauperyzacji spo³eczeñstwa, zaniku bonów, wzrostu kosztów zatrudnienia. Ciekawe, zielonobia³e wnêtrze projektowa³ autor klubu "U Janka". By³em tam na chrzcinach, przyjêciu komunijnym, weselu i stypie. Wszystkie przyjêcia wypad³y okazale.

Okazuje siê, ¿e sklepy z butami seryjnie przekszta³ca³y siê w lokale, gdzie mo¿na by³o wypiæ kawê. Klub "U Janka" przy ¦DK (potem "Focus", dzi¶ galeria "Inspiracje") powsta³ w miejscu GS-owskiego sklepu obuwniczego. Zaprojektowany przez Sylwestra Koz³owskiego ze Sztuki Polskiej, wykonany w karko³omnych wówczas technologiach (okna z klejonego aluminium, pierwsze szyby zespolone w mie¶cie, podwieszane stropy) doczeka³ siê miana "¶wietlicy klasy lux", jak pisa³ o nim w "GL" pó¼niejszy pose³ i minister Andrzej Brachmañski.

Ogl±da³y go m.in. partyjno-pañstwowe delegacje z NRD i wiceminister kultury ZSRR. Po hucznym otwarciu (z TVP2) szefowi klubu wlepiono grzywnê za naruszenie dyscypliny bud¿etowej (zakup drugiej w Lubuskiem - po "Zastalu"- anteny tvsat).

Ciekawe losy mia³y "placówki handlowe" i sklepiki w ¶cianach. Kto pamiêta, gdzie by³y kioski Bociana, Kozuba i Olejnika.

Handel

Gdy paniusie reklamowa³y drzazgi w miêsie, to sprzedawca odpiera³, i¿ IV-ty gatunek r±bie razem z bud±..

U wej¶cia na targowisko z ul. 22. Lipca (dzi¶ J. Pi³sudskiego), po lewej stronie, oparty o ¶cianê domu sta³ (na owe czasy bardzo nowoczesny) drewniany pawilon Spó³dzielni Mleczarskiej z ul. Jeziorowej. Pracowa³a w nim rumiana, u¶miechniêta, okr±glutka pani Józefa Zdanowicz. Po mleko chodzi³o siê z kank± - bañk±. Nalewanie to by³a ca³a ceremonia! Najpierw nale¿a³o przetoczyæ konew do lady, potem otworzyæ olbrzymi dekiel, by wreszcie ostro¿nie zanurzyæ litrow± miarkê. Nowo¶ci± by³o mleko w tubie. S³odkie, z plastikow± zakrêtk±, któr± wylizywa³o siê czubkiem jêzyka...

Z racji utrzymywanych tu i ówdzie krów - mo¿na te¿ by³o kupiæ mleko prywatnie. Moi koledzy chodzili po nie pod przejazd kolejowy - do pani Kowerko.

Okienko Olejnika

Po drugiej stronie ulicy (jest do dzi¶) by³o wiecznie czynne okienko kiosku p. Olejnika. Smag³olicy, przystojny pan, z zakolami na opalonym czole, z w±sem, w bia³ym kitlu sprzedawa³ z tego okienka wszystko prócz r±banki. Pamiêtam do dzi¶ smak kawek (twardych ziarenek wype³nionych s³odk± ciecz± gryz±c± jak alkohol) pakowanych w celofanowe woreczki.

Na wprost ul. £u¿yckiej (dzi¶ kwiaciarnia) by³ sklep Pañstwa Gajowych. Pasmanteria i co¶ tam jeszcze, czego nie pamiêtam. Ciemne meble, przys³oniête okna, prawie pó³mrok, starszy siwy pan i du¿y, bia³obr±zowy bernardyn le¿±cy "na sklepie".

U Kozuba

U wylotu 30. Stycznia, obok bramy któr± przechodzi³o siê do kamieniarza, gnie¼dzi³ siê sklepik p. Kozuba (dzi¶ "126p") Przedwojenny handlowiec i kelner z praktyk± za oceanem mia³ u siebie wszystko. Tylko on wiedzia³, jak zmie¶ciæ ca³y handel w pokoiczku podnajmowanym u rodziców Heñka Kasperowicza. Piwosze mieli wygodê, bo przed sklepikiem, na dzisiejszym skwerze sta³ miejski szalet, pod dachem którego by³a tak¿e "budka elektryczna" zast±piona pó¼niej betonowym klockiem transformatora na zachodnim skraju pl. Wolno¶ci.

Okr±glak z piwem

Przy skrzy¿owaniu Pi³sudskiego i Kolejowej kiedy¶ nazywanym "pod komitetem" sta³ drewniany, ciemnozielony kiosk z piwem. W budynku za kioskiem mieszka³ mój kolega z klasy i dru¿yny zuchowej - Leszek Kujawski (potem by³ tam sztab wojskowy, biura GS-u, urz±d skarbowy i obecnie Biuro Promocji Starostwa).

Kiosk by³ charakterystycznie zaokr±glony, z pó³k± na ³okcie i stosem drewnianych skrzynek po piwie. W maju 1945 r., gdy komendant wojskowy miasta jeszcze stacjonowa³ w "komitecie", przy kiosku rozegra³a siê tragedia. Przechodz±cemu przez skrzy¿owanie pijanemu ¿o³nierzowi Armii Czerwonej wypad³ pistolet. Stoj±cy pod kioskiem w gronie kolegów - m³ody cz³owiek - Diament z W±growca - cz³onek grupy organizuj±cej polsk± administracjê w ¦wiebodzinie - podbieg³ i poda³ broñ krasnoarmiejcowi. Ten za¶, nie wiedzieæ dlaczego, zastrzeli³ Polaka. Natychmiast zareagowa³ komendant miasta. Rosjanina skazano na ¶mieræ i rozstrzelano pod ¶cian± ob. kina "Przyja¼ñ"(na podwórzu dzisiejszego Starostwa).

Miejskie cukiernie

Na rogu G³ogowskiej i 22 Lipca, gdzie dzi¶ jeszcze funkcjonuje "¦nie¿ka" - cukiernia by³a od zawsze. P. Rudzka i kruczow³osa Pani Kazia podawa³y ciastka tortowe, które prócz zawsze tego samego - margarynowego smaku mia³y jeszcze tê sam± cenê. Dwa z³ote. Tyle te¿ kosztowa³o ciastko w kawiarni "Pó³ czarnej". W cukierni by³y stoliki, przy których mo¿na by³o wypiæ oran¿adê. Wybór ciast ogranicza³ siê do kilku najpopularniejszych. Pamiêtam, ¿e wiecznymi ciastkami by³y twarde klawisze i miêkkie, ciê¿kie, przes±czone t³uszczem muszelki.

Prywatna cukiernia pañstwa Compel pracowa³a w oficynie obok ratusza. Nale¿a³o wej¶æ w bramê, min±æ zak³ad szklarski P. Wejmana, by dotrzeæ do lady z ptysiami, eklerami i Bóg wie z czym tam jeszcze. W koñcu lat sze¶ædziesi±tych wpadali¶my tam na d³ugiej przerwie na dro¿d¿ówki.

Modne pasmanterie

Za "¦nie¿k±" - wetkniêty w ¶cianê - pracowa³ sklep pasmanteryjny, w którym pracowa³a moja Matka - Janina Gancewska. Szklana lada, regaliki z lustrami, stolik i krzese³ko. Towaru po sufit (p³acono m.in. od obrotu) i metrowej szeroko¶ci zaplecze. Sklepy dzia³a³y wówczas od 8 do 18 z dwugodzinn± przerw± obiadow± miêdzy 13 a 15. Po pracy, prócz porz±dków i uzupe³niania towaru "robi³o siê kasê". Pieni±dze wraz z kwitem wrzucane by³y do bankowego trezora w O/NBP na G³ogowskiej. Kierownicy sklepów je¼dzili PKS-em do zielonogórskiej hurtowni "po towar", który otrzymywa³ po kilku dniach.

Pamiêtam parê charakterystycznych klientów. Doktorostwo Baczañscy. On - legenda miasta, z ma³¿onk±, która lubi³a przebieraæ w kolorowych ciuszkach. Wizyty p. Baczañskich koñczy³y siê tak samo. Potê¿nej postury Doktor zniecierpliwiony wychodzi³ razem z portfelem...

Za pasmenteri± by³ sklep z pieczywem, którego szefow± by³a Pani Maciszewska , u której to pobiera³a nauki panna Walerka. Dzi¶ jest tam zak³ad fryzjerski.

Piekarnie w mie¶cie by³y zak³adami otwartymi. "Nasza", bo najbli¿sza, by³a na rogu 30. Stycznia i placu Wolno¶ci. Przed ¶wiêtami do piekarni nosi³o siê blachy z ciastami do wypieku. Piekarz dawa³ malutki skrawek papierowej etykiety i wyznacza³ godzinê odbioru. Hala z piecami i sklep po³±czone by³y korytarzykiem. Po likwidacji z piekarni zrobiono dwa lokale. W jednym z nich by³ warzywniak pani Balulowej, pó¼niej prowadzi³ w nim handel Zbyszek Kielmañski.

Bar mleczny

Na rogu G³ogowskiej i 22 Lipca by³ jeszcze jeden lokal. Bar mleczny. Kremowa lamperia, wysokie sto³y (do jedzenia na stoj±co), ciê¿ka porcelitowa zastawa, aluminiowe sztuæce i okienko w ¶cianie. Du¿a tablica jad³ospisu z wsuwanymi plastikowymi literkami, nie by³a urozmaicona. Na gor±co: nale¶niki, jajecznica na ma¶le, mleko z ry¿em lub makaronem, kopytka. Bu³ki z mas³em, d¿emem lub ¿ó³tym serem, twaro¿ek ze szczypiorkiem, jajko na twardo. Wykwintnym i stosunkowo drogim napojem by³o kakao.

Pierwszy "SAM" nobilitowa³ miasto. Otwarto go na rogu £u¿yckiej i 22 Lipca (dzi¶ apteka ¶w. Antoniego). By tam zaj¶æ i nie wygl±daæ na gapowicza pyta³em o gumê do ¿ucia - towar wówczas nieosi±galny. Kolejny SAM - "Sezam" powsta³ przy ul. G³ogowskiej (dzi¶ odzie¿owy) i istnia³ do upadku PSS "Spo³em", który w ¦wiebodzinie zatrudnia³ niegdy¶ ponad 500 osób!

Sklepy z tkaninami by³y dwa. Pierwszy z nich "Ewa" mie¶ci³ siê obok stacji benzynowej, jako ch³opak, który nic nie szy³, prawie tam nie zachodzi³em. Natomiast doskonale pamiêtam stoisko z tkaninami w Domu Towarowym MHD. Na piêtrze, przy klatce schodowej, za d³ug± lad± panowa³ spokój, ³ad i porz±dek. To by³o królestwo pana Feliksa Suchorowskiego i jego ma³¿onki. Cichutko, bardzo kulturalnie, uprzedzaj±co grzecznie odmierza³ Pan Feliks kilometry tkanin. Zawsze pod krawatem, starannie zaczesany do góry, z o³ówkiem w kieszonce fartucha.

Buty kupowa³o siê u Dukiewicza. Niewysoki, w granatowym b³yszcz±cym kitlu, szczup³y pan o mocnym g³osie w towarzystwie damskiej obs³ugi przez lata ca³e sprzedawa³ pantofle na ul. 22 Lipca (dzi¶ Pi³sudskiego). Mój ojciec, który mia³ wiecznie k³opoty z butami (z braku du¿ych numerów) by³ ka¿dorazowo wzywany przez stoj±cego w drzwiach sklepu pana Dukiewicza w ten sposób: powiedz ojcu, ¿e s± pantofle na niego! Ojciec szed³ i kupowa³ przeceniane (z racji braku chêtnych) buty.

Pan Szyd³owski

Na Wa³owej (wtedy Obroñców Stalingradu) handlowa³ niewysoki, w okr±g³ych, grubych okularach, z w±sem, w ciemnym, b³yszcz±cym fartuchu Pan Szyd³owski. Mo¿na by³o u niego kupiæ dewocjonalia, a dla ch³opaka same atrakcyjne rzeczy: znaczki pocztowe pakowane na kartonikach z celofanem, kapiszony i naboje do korkowca. Z nich wyd³ubywa³o siê czerwon± siarkê do rzucania dziewczynom pod nogi. Pierwszy klaser zrobi³em z "tygrysa" - ma³ej ksi±¿eczki za 5 z³ zatytu³owanej "Altmark - okrêt widmo" a mo¿e "Bismarck - pirat Atlantyku"?

Kilka domów dalej by³a "tania jatka" sprzedaj±ca miêso gorszego gatunku. Kr±¿y³ o niej dowcip, ¿e gdy paniusie reklamowa³y tam drzazgi w miêsie, to sprzedawca odpiera³, i¿ IV-ty gatunek r±bie razem z bud±.

Sklep rybny - pokaz nowoczesno¶ci, by³ w rynku. Kafelki, baseny na p³ywaj±cy towar, piêkny, porz±dnie zaprojektowany jak na owe czasy wystrój. Wszystko to z biegiem lat jako¶ tak spowszednia³o, zmarnia³o i sklep przeniesiono na ul. Kiliñskiego. Na jego miejscu powsta³ pierwszy w mie¶cie sklep "nocny" pana Ziutka, który to epatowa³ klientów wielkim, z³otym sygnetem na ma³ym palcu.

Wtedy to taksówkarzom sypnê³y siê zlecenia z pobliskich wsi, sk±d rolnicy z fantazj± wynajmowali taxi do zaopatrzenia w trunki.

Z kronikarskiego obowi±zku dodaæ nale¿y, ¿e ryby wróci³y na swoje miejsce po kilku latach sk±d zosta³y bezpowrotnie wyparte przez sklep z taniutk± odzie¿± i butami.

Sklep ¿elazny

Vis a vis apteki pracowa³ mroczny, d³ugi GS-owski "sklep ¿elazny". Pachnia³o w nim smarem, skór± koñskich uprzê¿y i wazelin± konserwuj±c± narzêdzia. Gospodarzyli w nim pañstwo Kotwiccy. Jako dziecko bywa³em tam z ojcem, który przyja¼ni³ siê z p. Józefem i pani± Jadwig± secundo voto Simon. Dzi¶ zaadaptowano go na salon telefonii komórkowej. W miejscu, gdzie sprzedawano baty panosz± siê elektroniczne cudeñka.

Apteka by³a jedna (dzi¶ "Staromiejska" na ul. 1 Maja) i obs³ugiwa³a ca³e miasto wraz z okolic±. Drug± otwarto w pawilonie ¦SM na Os. £u¿yckim. Pan magister by³ jak z obrazka. Uwa¿nie s³uchaj±cy, uprzejmy, z bia³ymi, zaczesanymi do ty³u w³osami. Wydzielona kasa zajmowa³a naro¿nik po drugiej stronie. Sta³o siê zatem w dwóch kolejkach. Piêkne meble, charakterystyczny zapach, cisza i powaga miejsca tworzy³y niepowtarzaln± atmosferê. Warto dodaæ, ¿e wiele leków (proszków i ma¶ci) by³o wtedy przyrz±dzanych na miejscu i przychodzi³o siê po nie o wyznaczonej godzinie. Jako dziecku podoba³y mi siê wafelkowe kapsu³ki z lekarstwami, które mo¿na by³o ostro¿nie otworzyæ, wysypaæ proszek i zje¶æ wafelek!

Targowisko za PDT-em wiecznie straszy³o b³otem i ka³u¿ami. Sprzedawano prosiaki, cielêta, ¿ywy drób, wory zbo¿a. Wtedy w mie¶cie wydawano ponad 200 zezwoleñ na ubój gospodarczy rocznie. Mieszczuchy kupowa³y wiêc karmê dla swoich ¶winek. Na rynek (we wtorki i pi±tki) przyje¿d¿ano konnymi wozami. Szykiem by³y ko³a z oponami. Kobiety sprzedawa³y nabia³ z wiaderek i koszyków. Sta³y te¿ budy rze¼nickie, gdzie za op³at± mo¿na by³o dokonaæ rozbioru wieprzka na r±bankê. Budy by³y ze sfatygowanych desek i wiatr hula³ w nich niemi³osiernie.

Dzi¶ miêso i jego przetwory sprzedawane jest w ponad 60-ciu miejscach. Pod koniec lat siedemdziesi±tych by³o ich kilka. Przed ka¿dym od ciemnego ¶witu (dos³ownie) sta³a kolejka. Ka¿de ¶wiêta poprzedza³ kolejkowy horror. Znana mi korpulentna pani Irenka z kolejek sprawi³a sobie sposób na ¿ycie rezyduj±c w kilku jednocze¶nie. Starsi ludzie kr±¿yli wówczas po mie¶cie z p³óciennymi torbami w rêkach licz±c na to, ¿e gdzie¶, "co¶ rzuc±"

Wieczorem, gdy ¶ciemnia³o, niektórzy z wybranych naciskali dzwonek przy bramie masarni p. Zydora na ul. Dzier¿yñskiego (dzi¶ M. ¯ymierskiego).

Handel ze Wschodem

Przy d³ugich sto³ach targowiska, obok wej¶cia mo¿na by³o kupiæ radzieckie z³ote obr±czki, precjoza i mechaniczne zabawki. Tym handlem zajmowa³o siê kilka kobiet regularnie je¿d¿±cych z tekstyliami na handel do ZSRR. Utrzymywa³a z niego piêcioro dzieci moja s±siadka, ¿ona emerytowanego kolejarza. Po okresie gwa³townych przemian do³±czy³y do nich kobiety handluj±ce praktycznie wszystkim - nawet drewnianymi jajkami, które utargi zamienia³y na dolary.

Dwa s³owa o dziwnym handlu ksi±¿kami. Rosjanie (ci stacjonuj±cy w pobliskiej Kêszycy) realizowali w praktyce radziecko-polsk± wymianê kulturaln± i kupowali swoj± (wydan± w oryginale) klasykê rosyjsk± wg atrakcyjnego przelicznika rubla na z³otówki. Natomiast Polacy przywozili zza wschodniej granicy prawdziwy hit: encyklopedie PWN!

¦miesznie tanie by³y rosyjskie ksi±¿ki dla dzieci. Kolorowe elementarze w twardych ok³adkach s³u¿y³y do wycinanek, obgryzania rogów, malowanek etc. etc.

Znajomo¶ci w ksiêgarni nale¿a³y do najcenniejszych. Czasy by³y takie, ¿e kupowano wszystko "jak leci". Ka¿de wydanie PWN-owskie rozchwytywane by³o w mig, a kolejka pod ksiêgarni± zwiastowa³a kolejny wydawniczy rarytas. Najcenniejszymi by³y subskrypcje na wielotomowe wydawnictwa encyklopedyczne. Sam zbiera³em wówczas klasykê polsk± i obc± w fa³szywych pó³skórkach, biografie z Ossolineum i seriê zapocz±tkowan± przez Cerama.

Dzi¶ nawet znana marka nie gwarantuje jako¶ci, zbiednieli inteligenci i zdro¿a³y ksi±¿ki. Szalony wybór, mnóstwo t³umaczeñ, piêkne wydania, rewelacyjna robota introligatora, jeszcze ciep³e ¶wiatowe bestsellery - wszystko na nic, gdy musisz wybieraæ miêdzy dobr± ksi±¿k±, a np. horrendalnym rachunkiem za gaz.

W tym miejscu muszê napisaæ kilka s³ów o bibliotece. By³em tam kilka tygodni temu. W dziale dla doros³ych, na skromniutkich rega³ach ujrza³em widok zatrwa¿aj±cy. Jak by powiedzia³ min. Ziobro - zosta³em zszokowany i powalony tym stanem rzeczy. Rzêdy zniszczonych, sfatygowanych, wymiêtych, obskurnych, odpychaj±cych, zaczytanych na ¶mieræ ksi±¿ek. To nie wina przechowywania, czy braku czytelniczej troski - to bieda i brak ¶rodków na wymianê i uzupe³nianie ksiêgozbioru. Przykro, ¿e miasto mieni±ce siê przyjacielem inwestorów nie inwestuje w mieszkañców.

Czy wiesz, gdzie w ¦wiebodzinie stawiano beczkê ¶mierci? Co to by³o KALASO? Gdzie goli³ syn carskiego balwierza i który ze ¶wiebodziñskich rzemie¶lników na piechotê dotar³ do Adriatyku?

Dzieci - zabawy - s³odycze

Niedawna wojna - obecna w pamiêci rodziców, odbita w dzieciêcej wyobra¼ni - odcisnê³a ¶lad na zabawach najm³odszych. Grali¶my w dru¿ynow± strzelaninê nazywan± "pach-pach", pos³uguj±c siê wyciêtymi z drewna pistoletami, pepeszami i szmajserami. W ogrodach kopano ziemianki nazywane bunkrami. Najefektowniejsz±, starannie zamaskowan± w zieleni miêdzy ul. Ogrodow± a placem Wolno¶ci, mieli bracia Karpowiczowie. Zim± "bunkry" jak igloo budowano z ociosywanych bry³ ¶niegu.

Nie wiem, sk±d pochodzi³ "pikier" - gra zasadza³a siê na str±caniu litrowej puszki (po olejnicy) ustawionej na cegle. Gracze rzucali kijami z trzech linii. Do zajêcia kolejnych, bli¿szych puszce miejsc rzutu upowa¿nia³y "gwiazdki", które dostawa³o siê za str±cenie puszki. Pikier broni³ puszki, atakuj±c zawodników, którzy chybili.

Przytrzymywana stop± puszka wchodzi³a w grê, gdy spawano opodal. Po wsypaniu doñ porcji karbidu zalewa³o siê go odrobin± wody i zatyka³o mocno wieko. Gaz z hukiem wysadza³ pokrywkê i zabawê zaczyna³o siê od nowa.

Ponadto ha³asowali¶my z pukawek nabijanych siark± zapa³ek i zatykanych papiakiem, grali¶my w "no¿a", przykrawaj±c "pañstwa" po udanym rzucie i w "kiczki-paliczki", podbijaj±c dwustronnie zastrugany patyk.

Gra "w patyczki", których 10 uk³adano po jednej stronie deski po³o¿onej na cegle, polega³a na ich wybiciu stop± w powietrze przed "zaklepaniem przez kryj±cego". Wymaga³o to szybkich nóg, refleksu i mocnego gard³a, bo dar³o siê wniebog³osy: "pa³ka, zapa³ka, dwa kije - kto siê nie schowa, ten kryje!"

Obowi±zywa³y dwie wyliczanki: "ene, due, rike, fake..." oraz "kaci³a siê torba..." Starsi ch³opcy u¿ywali wyliczanki: "mucha, pszczo³a czy kaczan?" w stosunku do maluchów. Ka¿da odpowied¼ wi±za³a siê z k±¶liwymi prztyczkami w ucho lub potylicê, bo gdy odpowiedzia³e¶ np. "kaczan!", by³e¶ bity "cztery razy w baraban!"

Po wej¶ciu na ekrany "Krzy¿aków" A. Forda modne sta³y siê miecze z drewna. Natomiast po ekranizacji "Hrabiego Monte Christo" i serii filmów z muszkieterami robili¶my szpady ze szkieletów ¶wierkowych choinek - wyschniêtych i wyrzuconych po ¶wiêtach. By³y lekkie i mia³y naturaln± gardê z najni¿szych ga³±zek. Szermierka zakoñczy³a siê z chwil±, gdy pod obojgiem oczu mia³em dwa czarne siñce po udanych pchniêciach Stefana ("Pepy") i Józka Szymañskich.

Palant

Obok poczty (dzi¶ dom z aptek± "Nowa") - grali¶my w palanta na wyrównanym gruzowisku. Najlepsi byli bracia Heniek i Zdzichu R¿ewscy. Stoj±ca w naszym podwórzu ruina, zwana "starym domem", doskonale nadawa³a siê do gry "pach-pach". S±siad znalaz³ w nim (wci¶niêty pod krokwiê) du¿y plik reichsmarek.

Co najmniej raz w sezonie do miasta przyje¿d¿a³ cyrk. Rozbija³ namioty obok starej stodo³y-magazynu fabryki mebli przy ul. Zielonej. Tylko kilka spektakli i straszna duchota, je¶li by³o s³onecznie. Ówczesne air condition dzia³a³o w formie podwijanych brezentowych ¶cian namiotu. Ulice wokó³ zastawione samochodami, rzeka ludzi z ca³ej okolicy. Spektakle by³y kupowane w ca³o¶ci przez dzia³y socjalne zak³adów pracy. W latach 80-tych bezkonkurencyjna by³a w tym pani Bronia Kosowska ze ¦wiebodziñskiego Kombinatu Rolnego. W trakcie przedstawieñ i podczas antraktu mo¿na by³o kupiæ mro¿one lody w papierku oraz nowo¶æ: oran¿adê w foliowych woreczkach. Jako mali ch³opcy wchodzili¶my w ³aski ekipy technicznej, by potem bez biletu staæ w przej¶ciach, czekaj±c na wolne miejsce. Zazdro¶ci³em dzieciom w lo¿y, których rodzice przep³acali kilkakrotnie, ale za to widzia³o ich ca³e miasto!

Niejako odpryskiem cyrku by³a dzieciêca arena na ul. Krótkiej, improwizowana przez Wie¶ka i Hirka Nowaków. W ma³ej stodó³ce - dla kilkunastoosobowej gromadki dzieci prezentowano: psie podskoki, ¿onglerkê trzema palantówkami, grê na brodzie, stanie na rêkach oraz skecze. Bilet kosztowa³ z³otówkê. Za dobr± monetê uznawano te¿ butelki przeznaczone do skupu (tych po oliwie nie przyjmowano). W przerwie, a jak¿e!, mo¿na by³o kupiæ jab³ko lub gruszkê serwowan± na talerzyku.

Po wystêpach wy¶wietlano film z ebonitowego projektora. Kolorowe obrazki z podpisami poprzedzane plansz± "ostro¶æ" (pakowane w ma³e kartoniki, pó¼niej w okr±g³e plastykowe pude³ka) mo¿na by³o kupiæ w sklepie foto-optyka. Tam równie¿ by³ cenny gad¿et: magnezja, podpalenie której dawa³o piêkny efekt pirotechniczny.

Beczka ¶mierci

Kto pamiêta braci Daleckich (?). Na placu targowym, przed ³a¼ni± miejsk± stawa³o od czasu do czasu co¶, czego pró¿no dzi¶ szukaæ w ofertach rozrywki. Beczka ¶mierci sk³ada³a siê z pionowych blatów u³o¿onych na planie okrêgu. Wysoka na dwa piêtra, z nakryt± brezentem galeryjk± dla widzów i schodami przyklejonymi do ¶ciany. Wzmocniona i usztywniona podporami ca³a dr¿a³a i trzês³a siê od ryku motocyklowych silników. Wewn±trz bohaterowie widowiska uje¿d¿ali na zmianê, a w koñcu razem, rycz±ce motocykle, zataczaj±c coraz wy¿sze krêgi na ¶cianach beczki. Si³a od¶rodkowa wciska³a ich w deski telepi±cych siê ¶cian. Pod widzami wymalowana by³a czerwona "linia ¶mierci", której nie wolno by³o przekraczaæ. W kasie biletowej u podnó¿a beczki mo¿na by³o kupiæ prymitywnie wykonane, jednokolorowe pocztówki z motocyklistami - kaskaderami.

Sport motorowy mia³ w powojennym ¦wiebodzinie wielu czynnych amatorów. ¦cigano siê ulicami miasta poniemieckimi maszynami i radzieckimi nowo¶ciami. Kopalni± wiedzy jest tu "Kosa" Przew³ocki, który potrafi wymieniæ najlepszych zawodników (Wi¶niewski) z podaniem marki motocykla. Temu ruchowi sportowemu przewodniczy³ bieg³y s±dowy - Falkowski (zgin±³ w wypadku na trasie A2), mieszkaj±cy w miejscu dzisiejszego pawilonu "Mars" naprzeciw Domu Kupca.

Wiatrak

Ówczesna "nartostrada" by³a na wzgórzu, na które prowadzi ul. Kamienna. Niegdy¶ me³³ tam wiatrak, którego okr±g³a pozosta³o¶æ stercza³a w ziemi. Zbocze by³o bardzo strome i koñczy³o siê skarp±, z której spada³o siê wprost na bruk ul. Sobieskiego (vis-a-vis bramy dzisiejszej hurtowni budowlanej "Mozaika"). Najodwa¿niejsi jechali na wprost, przecinaj±c skarpê i efektownie skacz±c na ulicê. D³uga¶ne, chyba poniemieckie sanki naszego podwórka prowadzi³, jako sternik Leszek Gwardziñski. Za nim siada³o 4-6 osób, a dziewczyny piszcza³y wniebog³osy. Uderzenie o bruk bywa³o bolesne - ale jaki by³ efekt! S³absi duchem nie skakali - skrêcali w bok, pod ¶cian± stoj±cej opodal stodo³y.

Nie wiem dlaczego inne miejsce - ca³kiem karko³omne - nazywane by³o górk± Starosty. Przy torach, na koñcu ogrodnictwa Wo¼niaków by³a (jest) skarpa spadaj±ca na ma³y stawek. Zim± zje¿d¿a³o siê, unosz±c do góry przód sanek, by potem z wielk± szybko¶ci± wjechaæ na stawek skuty lodem.

Po drugiej stronie torów, po drodze na "K±pia³kê", czyli jez. Trzcinowe, by³a dolina Wójcika. Dawna piaskarnia, zasypana pó¼niej po brzegi miejskimi odpadkami. Urwiste, jakby klifowe brzegi doliny koñczy³y siê u do³u piaskiem, na który mo¿na by³o efektownie i daleko skakaæ. Ponadto z kup ¶mieci wystawa³y atrakcyjne dla smarkaczy rzeczy, np. wielkie gipsowe buty przywo¿one na ¶mietnik z miejscowego szpitala.

D³uga, do¶æ ³agodna ¶lizgawka funkcjonowa³a pod ko¶cio³em "szkolnym" (dzi¶ pw. NMP KP) Tam popisywali siê ch³opcy w butach z "p³a¶cinkami", do których mocowano ³y¿wy. Szewc za pi±tkê osadza³ w obcasach trzewików p³ytki stali, do których przytwierdza³o siê ³y¿wy mocowane w±skimi, skórzanymi paskami. Innym sposobem by³y ³apki ¶ciskaj±ce ³y¿wê z butem, które przykrêcano specjalnym - czworogrannym kluczykiem. Z czasem wesz³y (import z ZSRR) "hokejówki". Najbogatsi mieli ³y¿wy do jazdy figurowej z oryginalnymi trzewikami. Pod choinkê dosta³em "¶niegówki" z zaokr±glonymi nosami. W komplecie by³y rzemyki do wi±zania. Nale¿y przyznaæ, ¿e wówczas ambicj± ka¿dej podstawówki by³o mieæ w³asne (naturalne, oczywi¶cie) lodowisko.

Kiedy¶ z wakacji przywioz³em rêkawice bokserskie. Zawsze losowali¶my, kto bêdzie mia³ praw± i w naszej kuchni toczyli¶my rozgrywki "do pierwszej krwi" z nosa. Zwyciê¿a³ W³odek Pawliszyn, który powêdrowa³ na ¦l±sk do szko³y górniczej, by po kilkudziesiêciu latach wróciæ na ostatnie dni do ¦wiebodzina.

Pi³karzy na podwórku mieli¶my zawsze. W bramie by³a siedziba KS "Olimpia" i "Nadodrze", gdzie urzêdowa³ p. Sergiusz Sugak. Prócz biura by³a i szatnia. W piwnicy pi³karze korzystali z "odnowy biologicznej" w postaci bie¿±cej wody. Gdy po meczu kolejka do kranu by³a zbyt du¿a, przychodzili do naszego ogródka, gdzie sta³a wielka balia z wod±.

Przed zawodami ca³a dru¿yna, z fasonem ha³asuj±c pi³karskimi korkami, maszerowa³a z naszej bramy na stadion. My - mali ch³opcy - pokazywali¶my palcami: patrz Kulak, Puzyna, Lachowicz (bramkarze) Ka³mucki, Bracia Watralowie ("Dzinek i Ropniak"), Cukier ("Ciuciu"), Przew³ocki ("Kosa"), Aszakiewicz ("Basiak"), ¯mijewski, pó¼niej Jamroz, bracia Oborscy, Jankowski, Rondomañski, Korzeniewski, Karolak - to by³y postaci!

Kalaso

Na pieni±dze, prócz kart, mo¿na by³o graæ w "banczek" uderzaj±c monetami o ¶cianê tak, by upad³y w zakre¶lony kwadrat. Prawdziwym szaleñstwem by³a gra w "kalaso". Ca³y Plac Wolno¶ci by³ widowni± hazardu. Gracze mieli "kalasa" (kr±¿ki, plastry) wykonane z o³owiu wielko¶ci dna puszki po konserwach, w której topiono o³owiany z³om na kuchence gazowej. Jak mi przypomnia³ Staszek Kierzkowski - najporêczniejsza by³a najmniejsza z fajerek (ta z dziurk± na haczyk). Dachówki obt³uczone na kszta³t ko³a nazywano plaskaczami. "Nakrywka" dawa³a 30 groszy, rzut na szeroko¶æ kciuka - 20. a na odleg³o¶æ rozwartych palców - 10. groszy. Mistrzami tej gry byli bracia "Heñka" i "Dziuba" Karpowiczowie oraz Mietek i W³adek Sikorscy, którzy jako pierwsi mieli plastikow± (nie sznurowan±) pi³kê przywiezion± z eltermowskiej delegacji. Oni te¿ jako pierwsi je¼dzili czerwonym, b³yszcz±cym junakiem (motorem) dudni±cym w bramie.

¦mieszny dzisiaj, a wtedy bardzo normalny, by³ zwyczaj chodzenia "na telewizjê". Puka³o siê do bogatszego s±siada (chodzi³em do Ry¶ka Wisznarewskiego) z pytaniem, czy mo¿na przyj¶æ na telewizjê... Po dzienniku spiker informowa³, od ilu lat jest film. Wtedy siê zostawa³o lub nie.

Rowery tamtych czasów to by³ przegl±d ca³ego przemys³u niemieckiego, nasz by³ marki "Pafaro". Na ramie wozili¶my jedni drugich na "K±pia³kê", gdzie by³ jeszcze pomost. Jako ch³opak kupi³em "Duet" - rower dwuosobowy, którym ze Staszkiem Kierzkowskim i Ry¶kiem Ró¿anowskim bili¶my rekordy na budowanej obwodnicy do Wilkowa. Do dobrego tonu nale¿a³o mieæ "Eskê" - drogi, czeski rower turystyczny na cienkich oponach. Niebieskie "Eski" mieli bracia Fr±ckowiakowie i Zbyszek Mlonek.

S³odycze nie by³y wyszukane. Jednak do dzi¶ ich zapach, smak i wygl±d kojarz± siê z najpiêkniejszymi chwilami. Kupowa³em je w kiosku "u Kozuba" lub w okienku "u Olejnika". Oran¿ada zamykana porcelitowym korkiem z przewleczonym drutem kosztowa³a 80 groszy i bi³a w nos gazem tak, ¿e do dzi¶ czujê b±belki w nosie. Dro¿sza (2,30 z³) by³a mandarynka. Butelki otwiera³o siê z fasonem - uderzaj±c "karatem" w korek. Za 55 groszy mo¿na by³o zanurzyæ palec (brzydko, ale... smacznie!) w torebkê oran¿ady w proszku. Po 3 z³ (drogo!) by³a torebka kamyczków - orzeszków oblewanych lukrem. Tañsze by³y "kawki" zgrzytaj±ce w zêbach. Do eleganckich s³odkich prezentów (bombonierki by³y pó¼niej) nale¿a³y rodzynki w czekoladzie. Ca³± pi±tkê kosztowa³a ma³a butelka Pepsi. Coca-Cola, z racji podzia³u kraju na strefy wp³ywów tych napojów, w ¦wiebodzinie nie by³a dostêpna.

W¶ród s³odyczy na rozwagê królowa³a, znikaj±ca b³yskawicznie cha³wa, w miejsce której sprzedawano blok "lubuski" - tward± masê z po³amanymi resztkami ciastek i wafli. Ojciec przywozi³ z delegacji do stolicy z³ocist±, kilogramow± puszkê wedlowskiej cha³wy. Choæ od³upywana ledwie po drobince - dziwnie szybko kurczy³a siê w nat³uszczonym papierku... Nie by³o mowy o gumie do ¿ucia (co prawda pojawia³y siê tu i ówdzie czeskie i NRD-owskie ersatze). Cytrusy, jak ka¿dy pamiêta, "rzucano" przed ¶wiêtami. O donios³o¶ci wydarzenia ¶wiadczy³ wieczorny "Dziennik TV", podaj±c, ¿e na redzie szczeciñskiego portu stoi statek z pomarañczami.

Murzynki - ciep³e lody w wafelku, preparowany ry¿ w prze¼roczystych workach foliowych (nowo¶æ), pudrowe pastylki, mocno miêtowe p³askie czekoladki, krówki, sugusy, lizaki "kogutki", czekoladki "Danusia" oraz czekolada po 19 z³, ustêpowa³y najwiêkszemu smako³ykowi: mieszance wedlowskiej!

Pod choink± ubran± m.in. w ma³e "rajskie" jab³uszka, orzechy i cukierki czekoladowe z "Wedla" ¶piewali¶my: "Choæ jednego bajecznego!", który to cukierek wspierany Pierrotem, teatralnym czy kawowym stanowi do dzi¶ niebo w gêbie.

To jednak by³o od ¶wiêta. Na co dzieñ pitrasili¶my na patelni cukier, zamieniaj±c go w szklist± karmelow± masê. Nasze mamy przek³ada³y wafle s³odk± margarynowo-cukrow± papk± z dodatkiem kakao i d¿emu, by pó¼niej pokroiæ je w kostki, a kupowanie w cukierni ciasta czy p±czków kojarzy³o siê z rozrzutno¶ci±, b±d¼ nag³ym przyjazdem go¶ci.

Rzemios³o i gospodarka komunalna

Powojenny model rzemios³a, które traktowane by³o jako zbêdny relikt kapitalizmu, wymaga³, by ka¿dy rzemie¶lnik nale¿a³ do sobie w³a¶ciwego, bran¿owego cechu (biuro Cechu Rzemios³ Ró¿nych od lat mie¶ci siê na ul. Matejki). Wi±za³o siê to ze szkoleniem m³odzie¿y, czeladnikowaniem czy wreszcie z mistrzowskimi egzaminami zawodowymi.

Raz w roku restauracja "Jubileuszowa" (dzi¶ bank przy ul. Pi³sudskiego) go¶ci³a rzemie¶lników na balu korporacyjnym. Kelnerzy Zenek i Zbyszek uwijali siê w¶ród pañ majstrowych, na których nie by³o bi¿uterii z czeskiego "Jabloneksu"...

Z³ote, grube sygnety panów i odleg³o¶æ stolika od orkiestry ¶wiadczy³y, kto mo¿e kandydowaæ na starszego cechu.

Najbardziej znanymi (spokrewnionymi) rodzinami ¶wiebodziñskich patrycjuszy byli Wagnerowie (dzia³aj±cy do dzi¶ zak³ad zegarmistrzowski i optyczny) i Zydorowie (b. masarnia i sklep wêdliniarski). Kiedy dzieci tych pierwszych zajmowa³y siê zawodem ojca, to drudzy brylowali w sporcie (gry zespo³owe). Ojcowie w czasie II wojny byli wywiezieni na przymusowe roboty do Schwiebusa i pozostali tu po 30-tym stycznia 1945 r., zajmuj±c domy swych pracodawców. Robotnicy polscy (do 1945 r.) byli skoszarowani na koñcu ul. M³yñskiej (budynek sp³on±³) za b. hotelikiem "Parysa". Podobnie jak wymienieni, w ¦wiebodzinie pozostali m.in. P. Sobkowiak (który prowadzi³ zak³ad rymarski), czy znany ca³emu miastu Marian Mlonek z Grzegorzewa. Na pobliskich wsiach by³o podobnie (w Gliñsku - Andrzej Jarmu³ z ¿on±).

Pamiêtam powiedzonko Wagnera protoplasty, powtarzane do dzi¶ przez Zbyszka - jego syna: "z r±czki do r±czki i nie ma gor±czki!", oraz wizytê ¿o³nierza wyzwolicielskiej armii, który ¿±da³ przeróbki jednego, du¿ego budzika na dwa zegarki na rêkê.

Stanis³aw Kielich - niezrównany gawêdziarz (niegdy¶ krajowy dziekan - senior inspektorów o¶wiaty) opowiada³ o go¶ciu, któremu w latach powojennych zagrabiono zegarek pod ratuszem. Zg³aszaj±c rzecz na komendzie MO poda³, ¿e sprawc± by³ Amerykanin. Co mówi³? "Dawaj czasy!" Na to milicjanci, ¿e to Rosjanin! "Ja tego nie powiedzia³em", rzek³ zainteresowany.

Dostawy towaru odbywa³y siê m.in. przy pomocy koñskich zaprzêgów. Podobnie wo¿ono m±kê do piekarni, wêgiel, materia³y budowlane etc. Konie by³y ciê¿kie, belgijskie, z d³ugimi, jasnymi grzywami i frêdzlami k³aków nad szerokimi kopytami. Z wy³adowanych po brzegi wozów najbardziej utkwi³y mi w pamiêci te z rozbiórkow± ceg³±. W tym miejscu nale¿y dodaæ, ¿e nikt prócz wróbli nie przejmowa³ siê "koñskimi p±czkami" na ulicach...

Rozbiórk± budynków gro¿±cych zawaleniem zajmowa³a siê firma pana Burnosa z ul. ¦wierczewskiego. Ten mê¿czyzna - potê¿nej postury, o mocnych, sêkatych d³oniach, szerokich ramionach i ogorza³ej twarzy, w p³óciennej maciejówce - tward± rêk± dzier¿y³ lejce swych ardenów. Podobne firmy prowadzili panowie Szyszy³o i Stanis³aw Korbut z ul. Poznañskiej. Jedynym z budynków, którego nie potrafili ugry¼æ, by³ zachowany do dzi¶ naro¿nik ulic Poznañskiej i Jeziorowej (sklep z lampami i meblami kolonialnymi)

Gdzie¶ na wysoko¶ci masarni Zydora, po drugiej stronie ul. Dzier¿yñskiego (dzi¶ ¯ymierskiego) szewskie ¿ycie wiód³ warsztat pana Wawrzyniaka (dzi¶ sklepik z firanami). Lubi³em tam zachodziæ, bo ojciec za ka¿dym razem naci±ga³ szewca, wiarusa z I wojny - gawêdziarza i obie¿y¶wiata, na opowie¶ci frontowe. Pan Wawrzyniak przeszed³ na piechotê szlak bojowy z Wielkopolski do Francji, po szczê¶liwym powrocie z frontu pomaszerowa³ nad Adriatyk, sk±d wróci³, by ju¿ z polskim orze³kiem na czapce pój¶æ na Kijów. Podczas II wojny by³ kierownikiem gospodarstwa ogrodniczego (ca 80 ha!) w Kutschlau (Chociule) produkuj±cego wyj±tkowo dorodne warzywa (dynie mia³y do 30 kg) na rzecz wielkiego Berlina. Po przej¶ciu frontu osiad³ w ¦wiebodzinie.

Ze sto³ecznego Petersburga pochodzi³ fryzjer z ul. G³ogowskiej - mistrz Micha³ Siedlecki. Jego ojciec cieszy³ siê najwy¿szym zaufaniem rosyjskiego samodzier¿awcy - bo co dzieñ trzyma³ brzytwê nad imperatorskim gard³em z racji funkcji nadwornego cyrulika czy te¿ osobistego balwierza cara Aleksandra II.

Czekaj±c w kolejce, zawsze czyta³em oprawne w ramy dyplomy mistrzowskie. Kiedy¶ fryzjer odmówi³ ojcu us³ugi, bo kas³a³em (koklusz), twierdz±c, ¿e to zara¼liwe. Od tego czasu ojciec strzyg³ siê u którego¶ z fryzjerów wilnian - braci Zakrzewskich (Pl. Wolno¶ci i G³ogowska).

W zak³adzie spó³dzielni us³ugowo-wytwórczej strzyg³ Marian, który by³ wzorcowym przyk³adem polskiego turysty. Z w³asn± grza³k± zwalczan± przez wszystkie hotele, herbatk± w saszetkach, konserwami i kabanosami zwiedza³ Europê z "Gromad±", "Juventurem" i "Turyst±", bo na "Orbis" mu nie starcza³o. Jak bajkê o ¿elaznym wilku opowiada³ o sklepach wolnoc³owych czy supermarketach... Niedawno s³ysza³em wywiad z Marianem w Radiu Zachód. Nie zmieni³ siê: strzy¿e i snuje opowie¶ci do ucha klientom w Miêdzyrzeczu.

Z szacunku dla historii miasta nale¿y dodaæ, ¿e w lokalu Mariana - pod siedzib± notariusza (dzi¶ sklep obuwniczy) - stawa³ na popas elektor saski.

Dzi¶ strzygê siê u Zenka Hoffmanna na G³ogowskiej, nastêpcy Siedleckiego. Dziwi mnie, ¿e do czesania mniej i mniej, a us³uga coraz dro¿sza... Prócz w³osów ¿al mi tak¿e niegdysiejszego, secesyjnego wystroju fryzjerni zast±pionego przez plastykow± boazeriê.

¦wiebodziñscy rzemie¶lnicy zarabiali du¿o i du¿o wydawali. Karciany hazard by³ ogólnie znan± s³abo¶ci± tych, którzy strasznie ciê¿ko pracowali, by lekk± rêk± k³a¶æ piêæ kart na zielonym stoliku.

Kochali siê w samochodach, które zmieniali co sezon, powoduj±c zazdro¶æ kolegów. Wyprawiali takie przyjêcia w Poznaniu, ¿e "smutni panowie" dzwonili noc± do ¦wiebodzina, pytaj±c, czy taki to a taki obywatel grodu (tu: znany malarz elewacji) ma legalne ¶rodki na takie brewerie w sercu Wielkopolski! Inni, jak to w ¿yciu, fundowali m³odziutkim panienkom bluzki z "Peweksu" i sukienki z grempliny czy te¿ lokowali wiêksze kwoty w banku ziemskim, tj. pod ziemi± - kupuj±c dzia³ki budowlane w Poznaniu czy Wroc³awiu.

Gazownia

Zosta³a po niej charakterystyczna, wielok±tna budowla mieszcz±ca niegdy¶ podnosz±cy siê, a potem opadaj±cy zbiornik. Roz¿arzony na pomarañczowo koks - wywo¿ony ma³ym wózkiem z pieca i obficie zlewany wod± - najlepiej by³o kupowaæ wczesnym rankiem. Kêsy wêgla parowa³y, potê¿ne bry³y stacza³y siê pod nogi, pod spodem za¶ by³ mokry mia³, który pozostawa³ spó¼nialskim. Kupno koksu wi±za³o siê z jego zabunkrowaniem, które by³o robot± ciê¿k± i niewdziêczn±. Dzi¶ - przy ogrzewaniu gazowym - staje siê dawnym, mi³ym, rzewnie wspominanym zajêciem.

W ¶wi±tek i pi±tek w powietrzu unosi³ siê kwa¶ny dym zmieszany z par±, który przypomina³, ¿e wys³u¿ona gazowania pracuje. Skoñczy³o siê to z chwil± symbolicznego odpalenia przez Naczelnika MiG Miros³awa Algierskiego pierwszej "¶wieczki" z gazem ziemnym (przy d. restauracji "Lubuska" na ul. G³ogowskiej). Gaz doprowadzono z Rakoniewic za Wolsztynem.

Je¶li o gazie mowa, nie sposób pomin±æ najbardziej wstydliwego problemu miasta. Dla obcych by³o to jezioro Zamkowe, dla swoich ze wschodnim za¶piewem po prostu "Gawnianka". Zaduch od strony jeziora i starej oczyszczalni ¶cieków dawa³ siê we znaki, szczególnie przy wschodnim wietrze. W ciep³e wieczory nie mo¿na by³o otworzyæ okna. W autobusach jad±cych obok jeziora pasa¿erowie podejrzliwie spogl±dali na towarzyszy podró¿y...

Dziêki staraniom naczelników H. Panufnika i C. Gordzelewskiego wybudowano oczyszczalniê i smrodliwy problem rozwia³ siê (prawie) sam.

W miejskiej ³a¼ni

£a¼nia miejska PGKiM (dzi¶ adaptowana na ¶wi±tyniê) sta³a skromnie przy gazowni. Pamiêtam poczekalniê z okienkiem kasy biletowej, w którym widnia³a kasjerka p. Anna Micha³owska niegdy¶ znany popularyzator walki z amerykañsk± stonk±. Cennik biletów zawiera³ dwie us³ugi (wanna i natrysk). Filigranowa postaæ kasjerki, z laseczk± i nieod³±czn± torebk± na pasku, by³a przeciwieñstwem kr±¿±cej majestatycznie po ³a¼ni pani Marii, ¿ony Stefana Podlipskiego, wileñskiego taksówkarza i mechanika. Podlipski przez czas jaki¶ prowadzi³ warsztat na ul. 22 Lipca. Przed wojn± by³ cz³onkiem Zwi±zku Automobilistów RP.

Jego syn Karol przechowuje do dzi¶ dokumenty kredytowe taksówki - Forda, kupionej z ulg± dla taksówkarzy (papiery wci¶niête s± w przedwojenn± mapê korytarzy lotniczych Luftwaffe nad Schwiebusem). Karol by³ kiedy¶ zbieraczem autografów sportowców i z racji nieprzeciêtnej postury - pierwsz± w ¦wiebodzinie (jednoosobow±) agencj± ochrony podczas koncertów rockowych w domu kultury.

£a¼nia nie by³a koedukacyjna. Pani Podlipska - oceniaj±c jako "niegro¼nych" - malców i niedorostków wpuszcza³a na "babsk±" stronê. Zaparowane pod sufit kabiny oddzielono wykafelkowanymi na zielono murkami, a wizyty koñczy³y siê "wypukiwaniem" go¶ci. £a¼nia by³a za ciasna, gdy przychodzili mieszkañcy internatów. Z czasem liczba ³azienek w mie¶cie tak wzros³a, ¿e ³a¼nia umar³a ¶mierci± naturaln±. Pozosta³ po niej szpetny komin stercz±cy do dzi¶ przy ¶cianie ¶wi±tyni.

Gniade konie w podwórzu opodal utrzymywane by³y przez Przedsiêbiorstwo Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej z przeznaczeniem do karawanu. Prawie wszystkie pogrzeby rozpoczyna³y siê od deportacji z domu zmar³ego. Kondukty sz³y przez ca³e miasto. Karawan z wo¼nic± - ¿a³obnikiem na ko¼le by³ czarny, przeszklony i b³yszcz±cy. Srebrzenia, kandelabry, kryszta³owe, mro¿one czy te¿ misternie piaskowane szyby z ro¶linnymi motywami oraz bogato zdobiona trumna ob³o¿ona kwieciem - dla nas, dzieciaków zawsze stanowi³y "atrakcyjny widok".

Wtedy to kr±¿y³ dowcip o wnuczku, który zanosi³ siê p³aczem, id±c za trumn± dziadka. Na uwagi ¿a³obników odpowiada³, szlochaj±c: "Ja mam w d.... dziadka! Ja chcê na karawan!".

Przeciwieñstwem tego smutnego obrazu by³y konie cygañskich taborów, które przemierza³y miasto pryncypialn± ulic± (wszak obwodnicy jeszcze nie by³o). Wozy l¶ni±ce od lakieru, du¿e, prze¼roczyste szyby w ¶cianach pude³, za którymi b³yska³a biel po¶cieli i amarant poszewek. Kolorowo i weso³o. Zazdro¶cili¶my wtedy dzieciom z taboru, ¿e nie musz± chodziæ do szko³y.

Z czasem Cyganów osiedlono. Na rogu ulic Krótkiej i Sikorskiego, w budynku po W³adku Dyndzie i Stasiu Usakowskim (bokser, repatriant z ZSRR w 1956 r.) zamieszkali pañstwo Siwakowie. Jak to ch³opcy - szybko zaprzyja¼nili¶my siê z nowymi kolegami, którzy z wype³nianiem obowi±zku szkolnego zawsze mieli perypetie. W tym miejscu stoi dzi¶ rachityczny pawilonik po punkcie sprzeda¿y prasy.

Kazimierz Gancewski


komentarz[2] |

© 2001-2012 by Robert Ziach C&Co. A.G.™ ® 2012 by Schwiebus.pl
Wszelkie prawa zastrze¿one.

0.034 | powered by jPORTAL 2