www.schwiebus.pl

:: .X. ¦wiebodziñskie matury
Artyku³ dodany przez: schwiebu (2005-06-23 18:47:40)

Z ziemi polskiej do ... polskiej.

X. ¦wiebodziñskie matury.

W 1949 roku po trzech latach nauki w Gorzowie, po zdaniu tzw. ma³ej matury (po 4 klasie gimnazjum) zdecydowa³em siê wyst±piæ z seminarium, wróciæ do ¦wiebodzina i kontynuowaæ naukê w liceum ogólnokszta³c±cym. By³a to dla mnie wa¿na, lecz nie³atwa decyzja. Dojrzewa³em do niej trzy lata. Wiedzia³em, ¿e bardzo zmartwiê tym swoj± mamê, ¿e zaboli j± to mocno. Nie chcia³em jej raniæ, ale nie odczuwa³em umi³owania swego rodzaju ascezy, chcia³em ¿yæ pe³ni± ¿ycia, chcia³em s³u¿yæ ludziom, ale bez wyrzekania siê wszystkiego, co ludzkie. Chcia³em byæ uczciwy wobec siebie i innych, wola³em byæ dobrym ¶wieckim ni¿ z³ym duchownym. Argumentacja moja zosta³a przez mamê przyjêta ze zrozumieniem i - chocia¿ by³o jej bardzo przykro - z milcz±c± aprobat±. Wyst±pi³o nas wtedy dwóch. Trzeci pozosta³ i jest dzisiaj dziekanem w jednym z lubuskich dekanatów. Co siê dzieje z drugim? Nie wiem. Kontakty siê urwa³y.

W tym czasie w Polsce dokonywa³a siê reforma o¶wiaty: z systemu "sze¶æ klas szko³y podstawowej plus cztery lata gimnazjum i dwa lata liceum" przechodzono na wzorowany na sowieckiej dziesiêciolatce system "jedenastoletniej szko³y ¶redniej" (siedem klas szko³y podstawowej plus cztery klasy liceum ogólnokszta³c±cego). Ja, po zdaniu w Gorzowie ma³ej matury po czterech latach gimnazjum, zosta³em przyjêty do klasy dziesi±tej. Z przyjêciem do liceum nie by³o wiêkszych problemów. Musia³em tylko uzupe³niæ niewielkie ró¿nice programowe w obu szko³ach. Dyrektor Witold ¯arnowski przyj±³ mnie ¿yczliwie i ze zrozumieniem. Podobnie inni profesorowie, kole¿anki i koledzy. Mia³em pewne problemy z chemi± . Pomaga³a mi jedna z kole¿anek i dziêki niej szybko sobie z tym poradzi³em. Ja z kolei pomaga³em jej i nie tylko jej w ³acinie, któr± dobrze opanowa³em w seminarium. Jedynie ówczesny biolog nie chcia³ mi darowaæ nieznajomo¶ci ¿ycia pantofelków, pierwotniaków, mszaków i innych glonów, jak gdyby od tego zale¿a³o moje dalsze ¿ycie. Buntowa³em siê przeciwko temu, psioczy³em na szko³ê i nauczyciela. Wyznacza³ mi partie materia³u i terminy zdawania. Którego¶ dnia spotka³ mnie spaceruj±cego z dziewczyn± gdzie¶ za miastem. Nie omieszka³ wypomnieæ mi to przy ca³ej klasie podczas zdawania kolejnej czê¶ci: "Wyremba to innej biologii siê uczy" - powiedzia³ z przek±sem. I kolejna dwója.

Wszyscy nazywali go Glonem, nie pamiêtaj±c czêsto jego nazwiska. "Walka" z nim trwa³a ca³y rok, bo na koniec roku da³ mi jeszcze poprawkê, w³a¶nie za te pierwotniaki, z powodzeniem zreszt± zdan± w sierpniu.

Zakoñczenie roku szkolnego 1949/50. Klasa X
Zakoñczenie roku szkolnego 1949/50. Klasa X

Teraz zacz±³em wykorzystywaæ umiejêtno¶ci muzykowania, zdobyte miêdzy innymi w seminarium. Z kolegami ze szko³y za³o¿yli¶my zespó³ instrumentalny i bardzo czêsto muzykowali¶my, a ja od czasu do czasu przygrywa³em na akordeonie na wiejskich weselach, zarabiaj±c trochê grosza.

Szkolny zespó³ muzyczny
Szkolny zespó³ muzyczny

Pod koniec dziesi±tej klasy zapisa³em siê na kurs wychowawców przedszkoli i dzieciñców wiejskich. Jego ukoñczenie da³o mi prawo prowadzenia dzieciñca wiejskiego w czasie ¿niw. Lato 1950 roku spêdzi³em jako kierownik i zarazem zaopatrzeniowiec dzieciñca w jednej z podmiêdzyrzeckich wsi. Rolnikom potrzebna by³a pomoc przy opiekowaniu siê ich dzieæmi w czasie intensywnych letnich prac polowych. My¶my mieli tê opiekê zapewniæ. Mia³em do pomocy dwie wychowawczynie i kucharkê. O ile pamiêtam z obowi±zków wywi±za³em siê nie¼le. Zarobione pieni±dze przekaza³em rodzicom. Im by³y bardziej potrzebne.

W tym czasie marzy³em o tym, aby zostaæ ¶piewakiem operowym, chcia³em studiowaæ w konserwatorium, po¶wiêciæ siê muzyce. Wszyscy mówili, ¿e mam ³adny bas-baryton i ¿e powinienem kszta³ciæ g³os. Nie zdawa³em sobie wówczas sprawy z tego, ¿e samouk muzyczny nie mo¿e ubiegaæ siê o przyjêcie do wy¿szej uczelni muzycznej po zwyk³ej maturze ogólnokszta³c±cej. Sprawê rozwi±za³ dyrektor liceum, który w klasie maturalnej na polecenie w³adz o¶wiatowych utworzy³ klasê pedagogiczn± i wyznaczy³ do niej 30 uczniów, w tym mnie. W powiecie odczuwane by³y braki kadry nauczycielskiej. Nie by³o odwo³ania. Nie mog³em zbyt wiele protestowaæ, bo przecie¿ zupe³nie dobrze radzi³em sobie jako kierownik i wychowawca w czasie pracy w dzieciñcu wiejskim, o czym dyrektor wiedzia³. Chc±c nie chc±c musia³em wyraziæ zgodê. W maju i czerwcu 1951 roku zdawa³em wiêc dwie matury: najpierw pedagogiczn±, pó¼niej ogólnokszta³c±c±.

Matura, rok 1951
Matura, rok 1951

Po zdaniu egzaminów otrzyma³em nakaz pracy do jakiej¶ wiejskiej szkó³ki w ¶wiebodziñskim powiecie. Miejscowo¶ci nie pamiêtam, bo nigdy tam siê nie pojawi³em. Licz±c siê z tym, ¿e jednak bêdê musia³ we wrze¶niu przyst±piæ do pracy, wys³a³em dokumenty na studia zaoczne do jednej z warszawskich uczelni na kierunek pedagogiczny. Zosta³em zaproszony przez tê uczelniê na wyjazdow± sesjê naoczn± do Sopotu, a po jej zakoñczeniu dziekan zaproponowa³ mi normalne studia stacjonarne. Bez egzaminu. Uczelnia postara³a siê, aby mój nakaz pracy, który z³o¿y³em w dziekanacie, zosta³ anulowany. Tak zaczê³a siê moja warszawska przygoda, która trwa do dzi¶.

Stanis³aw Wyremba
Warszawa, 23 czerwca 2005 r.



adres tego artyku³u: www.schwiebus.pl/articles.php?id=56