Krzysztof Kaldenbach (11.08.1613 - 16.07.1698)
Świebodzińska Gazeta Powiatowa
Wydanie nr 07-08 [163-164] lipiec-sierpień 2005
Krzysztof Kaldenbach - XVII-wieczny poeta i miłośnik polskiej mowy
W zestawieniu ponad stu osób z okresu od XI do XVII wieku, pochodzących z terenu obecnej Polski, a zasłużonych dla historii i kultury Europy zachodniej, znajduje się dwóch świebodzinian, m.in. Krzysztof (Christoph) Kaldenbach, wybitny poeta łaciński, niemiecki i polski. Przyszedł on na świat 11 sierpnia 1613 roku w śląsko-habsburskim Świebodzinie, w rodzinie mieszczańskiej, której raz przypisuje się starą świebodzińską genealogię (Callenbach) i zasługi dla kościoła, innym razem odnosi jej pochodzenie do pobliskiej Lubrzy. Jego ojcem był Matthaus Kaldenbach (1567-1623), nazywany czasem w źródłach Kallenberg lub Kallnbach (Kelnbach), miejscowy sukiennik, starszy cechu, królewski sędzia, radny i ostatecznie burmistrz miasta w latach 1618-1622. Matka Eva, z domu Lindner, na pewno pochodziła z Lubrzy (choć znamy także linię świebodzińską rodziny Lindner), gdzie jej ojciec pełnił funkcje radnego i syndyka. Rodzina Kaldenbach należała w tym czasie do wąskiego grona środowisk decyzyjnych miasta, np. Maria Kaldenbach została żoną (ok. 1630 r.) późniejszego burmistrza - Daniela Sommerfelda. Prawdopodobnie to rodzice byli pierwszymi nauczycielami Krzysztofa; muzyki uczył go natomiast brat matki - Georg Lindner. Młody Kaldenbach śpiewał również w chórze kościelnym. W roku 1622, mając 9 lat, dzięki protekcji swojego krewnego - profesora prawa Matthausa Coldebacha, będącego kilkakrotnie rektorem uczelni, został przyjęty do szkoły powszechnej we Frankfurcie n. Odrą ("Christophorus Kellenbach Svibusiensis Silesius"), a następnie do tutejszego gimnazjum, instytucji prawnie i organizacyjnie związanych z tamtejszym Uniwersytetem Viadrina. Właściwe studium uniwersyteckie rozpoczął w roku 1629, nieco później niż jego brat Mateusz ("Matthaeus Coldebacius Swebosiensis Silesius") i zdążył obronić publicznie tezy jednej ze swoich wczesnych prac De fortitudine (O męstwie). Z tego okresu zachował się unikatowy egzemplarz książki z własnoręcznym podpisem Kaldenbacha z roku 1628.
Krzysztof Kaldenbach - portret poety z roku 1660
Po zajęciu Frankfurtu przez wojska szwedzkie w roku 1631, podobnie jak wielu innych studentów, Kaldenbach opuścił miasto i udał się do spokojnego Królewca, gdzie wpisał się na listę Uniwersytetu Alberta ("Christophorus Kaldenbachius, Schwibusio - Silesius"), ale z powodu trudności finansowych nauki nie rozpoczął. Został natomiast nauczycielem domowym u szlacheckiej rodziny Reimer z Szatejek w okolicy Kłajpedy i tam ucząc gry na klawikordzie sam uczył się intensywnie języka polskiego, który stał się później jego pasją. Po namowach profesora greki z Królewca - Matthausa Reimera, ponownie w roku 1633 wrócił na uniwersytet, jednocześnie będąc prywatnym nauczycielem w królewieckich rodzinach patrycjuszowskich. Dzięki wybitnym zdolnościom, wszechstronnemu wykształceniu i świetnej znajomości języków (łacina, greka, hebrajski, polski) został w roku 1639 powołany na konrektora, a następnie w 1645 roku prorektora tutejszego staromiejskiego gimnazjum łacińskiego. Zajęty wieloma obowiązkami, dopiero w roku 1647 uzyskał tytuł magistra filozofii i funkcję wykładowcy greki na uniwersytecie (1651).
Z okresem królewieckim w życiu Kaldenbacha wiązać należy początki jego twórczości literackiej, w tym poetyckiej. Już w roku 1635 napisał on pierwszą sztukę teatralną (dramat) pt. "Herkules", o której wystawieniu jednak niewiele wiemy. Był także autorem licznych utworów okolicznościowych, powstałych na zamówienie prywatne, np. mów pogrzebowych. W roku 1640 opublikowano jego inauguracyjne przemówienie gimnazjalne De viribus eloquentiae (O sile wymowy), które rozpoczyna właściwy profil zainteresowań Kaldenbacha, czyli "tematykę życia", poezję i piękną wymowę, dwa boskie dary oparte na chrześcijańsko-humanistycznych fundamentach. K. Kaldenbach należał w tym czasie do "Królewieckiego Koła Poetów" (R. Roberthin, H. Albert, S. Dach), grupy będącej pod wpływem słynnego protestanckiego "Zakonu Palmowego" i pielęgnującej język narodowy, w oparciu o wzorce ludowe. Występował w niej od roku 1638 pod pseudonimem Celadon (inne jego późniejsze pseudonimy - Lycon, Lykabas), pisząc również własne, jednak mniej znane niż poezja, utwory muzyczne (dzieła wokalne i oratoryjne teksty ćwiczeń).
Strona tytułowa utworu "Holdowna Klio" (1641)
Królewiec, położony w Prusach Książęcych, był niemieckim ośrodkiem kulturalnym o silnych wpływach polskich. Wielu było tu studentów z Polski, istniały polskie szkoły, kościoły i wydawnictwa, a literaci z "Królewieckiego Koła Poetów" pisali często swe utwory o sprawach polskich, a nawet w języku polskim (J. P. Titz, V. Thilo, R. zum Bergen). Podobnie czynił Kaldenbach, który dość dobrze znał nasz język, i co dla niego charakterystyczne, nie wplatał do tekstów, modnych wówczas, zwrotów łacińskich i francuskich. Kiedy 6 października 1641 roku po raz ostatni w dziejach Polski lennik pruski Fryderyk Wilhelm złożył osobiście hołd królowi, nasz poeta napisał z tej okazji wiersz (trzynastozgłoskowy) pt. "Holdowna Klio". Liczy on ogółem 350 wersów, łącznie z dwoma dodatkami: łacińskim oraz polskim pt. "Do sławnej Nácyey Polskiey". Jest to typowy panegiryk, na modłę barokową, przeładowany elementami mitologii antycznej. W inwokacji poeta zwraca się do muzy historii - Klio, aby mu pomogła w realizacji zamierzenia:
"Skądbym w Sarmacki głos te stroił złote strony,
Tu gdźie był uszom moim przedtym zamilczony".
Kaldenbach przyznaje, że dotąd pisał tylko po niemiecku i łacinie, teraz zaś pragnie także pisać łagodnym i "miodowym" językiem Sarmatów:
"Gdy Niemcom a Rzymianom lutnia moia brzmiała,
Teraz y Polskiey pragnę miodowey wymowy,
A słynąć Sauromatow łagodnemi słowy".
Potem następuje właściwa część pochwalna - wobec Fryderyka Wilhelma, który służy "przemożney Sarmacyey" oraz króla Władysława IV, wynoszonego pod niebiosa za czyny i zasługi. Autor przypomina również wzniosłe dzieje Polski i jej misję chrystianizacyjną. W utworze "Do sławney Nacyey Polskiey" Kaldenbach usprawiedliwia swoje braki językowe i wyraża się godnie o narodzie i języku polskim:
"Przepuszcz, zacny Narodzie, jeśli Klio moia
sarmackey krasy nie ma. Chciała śię u zdroia
Meduzowego pięknie w kształt Polski ubierać:
Aliści wzoru niemasz, na który ućierać
Swoieby wady mogła".
Dziesięć lat później w Braniewie ukazał się tomik łacińskich wierszy poety Lyricorum libri III, wzorowanych na odach Horacjusza i pieśniach Kochanowskiego. Część z nich poświęcona jest sprawom polskim, m.in. śmierci Władysława IV i elekcji Jana Kazimierza; znajduje się tu także parodia łacińska pieśni poety z Czarnolasu "Nie zawżdy, piękna Zofija". O osobistościach związanych z dworem polskim mówią jeszcze wiersze z nieco wcześniejszego zbioru, wydanego w Elblągu w 1648 roku (Deutscher Grab-Gedichte). Trzy lata później w Królewcu wyszedł tom poezji pt. Deutsche Sapho, w którym umieszczono pieśń J. Kochanowskiego "Nadzieji nie trzeba tracić", przetłumaczoną przez autora na język niemiecki.
Sławny już K. Kaldenbach został w roku 1655 zaproszony na uniwersytet w Tybindze, gdzie wygrał rywalizację o stanowisko wykładowcy wymowy, poezji i historii i 13 lutego 1656 roku objął funkcję profesora. Tutaj również nastąpiły zmiany w jego życiu prywatnym: żenił się aż czterokrotnie, ale miał tylko jednego syna, Krzysztofa, podobnie jak ojciec, wielkiego wielbiciela mowy polskiej. Kaldenbach senior zdobył w Tybindze wielkie uznanie studentów, profesorów i środowisk dworskich, szczególnie za znajomość wymowy, języków klasycznych i historii. Otrzymał tu honorowy tytuł "pedagogarchy" i był aktywny na niwie naukowej i literackiej do 83 roku życia. W Tybindze w roku 1667 ukazał się erudycyjny zbiór wierszy łacińskich, niemieckich, greckich i hebrajskich pt. Sylvae Tubingensis z polskim wierszem okolicznościowym "Jak po żałosnej zimie wiosna następuje", poświęcony młodemu elektorowi brandenburskiemu. Kolejna publikacja Kaldenbacha pt. Deutsche Lieder und Gedichte (Tybinga 1683), zawierająca m.in. treny w siedmiu językach, np. francuskim, hiszpańskim i włoskim, posiadała również akcenty polskie (teksty wydrukowano jednak bez użycia czcionek polskich!). Znalazły się w niej wiersze na cześć zasłużonych obywateli kraju, krewnych i przyjaciół, także panegiryk ku chwale króla Władysława IV i narodu polskiego pt. "Sarmatischer Hymen". Akcentem osobistym jest pieśń wspominająca śmierć brata Mateusza w Gdańsku w roku 1652:
"Bede y Polskim slowem cie, Bracie, zalowal
Snadzbym y tak imie twe slodkie slawney chowal".
W twórczości Kaldenbacha istnieje również jeden wyraźny akcent świebodziński. Na fali krytyki wojny trzydziestoletniej opublikował on we Wrocławiu poetycki zbiorek swoich refleksji z podróży na Śląsk w roku 1649, do Wschowy i Świebodzina (wydany ponownie w zbiorze Deutsche Lieder und Gedichte, Tybinga 1683). Znalazł się w nim utwór "Przyjazd do Świebodzina", złożony z 156 wersów i napisany w języku niemieckim 12-zgłoskowym aleksandrynem. Kaldenbach wspomina w tekście świetność miasta w czasach jego młodości: mury obronne, basteje, fosę, broniące je przed nieproszonymi gośćmi; także rynek i małe uliczki, kościół w centrum. Zna pobliskie jezioro Trzcinno i rzekę Paklicę. Wojna, pożary i rabunki doprowadziły jednak Świebodzin (Schwibussen) do ruiny. Jest wiele zniszczonych domów, miasto opustoszało. Autor przypomina sobie wielu ludzi tu zasłużonych z rodzin Lindner, Liebekuhn i Sommerfeld, także sędziego Beisrichta i starostę v. Knobelsdorfa; pamięta także zwykłych obywateli: Spechta, Hirscha, Hirschekorna, Hahna i Seilera. Odwiedziny Świebodzina budzą mieszane uczucia: nostalgii za minionym i smutku po spustoszeniach wojennych.
Krzysztof Kaldenbach zmarł w Tybindze 16 lipca 1698 roku. Zawsze uważał się za Ślązaka. Miał wielki sentyment do języka polskiego, o którym mówił: "...polska miodowa mowa" i ubolewał, że "...się (język) słowiański (polski) krył doma, nie szedszy na świat". Pozostawał pod wpływem poezji Jana Kochanowskiego, którego nazwał "księciem poetów" (1651). Bogata spuścizna po nim znajduje się również w Polsce: w bibliotekach w Gdańsku, Toruniu, Wrocławiu i Warszawie. Niestety rękopisy królewieckie spłonęły w czasie ostatniej wojny, ale przetrwała dokumentacja z czasów, kiedy żył i pracował w Tybindze. Na pewno postać tego wybitnego niemieckiego poety i miłośnika spraw polskich zasługuje na pamięć.
Marek Nowacki