Z ziemi polskiej do ... polskiej.
V. Czas przesiedlenia.
Pod koniec lutego 1944 roku Niemcy rozpoczęli bombardowanie Równego. Kilkanaście nocy z rzędu na śpiące miasto spadały bomby. Ataki były skierowane głównie na stację kolejową, ale „oberwało się” i dzielnicom mieszkaniowym. Śródmieście całkowicie zniszczone, morze ruin. Co noc uciekaliśmy z miasta z tobołkami na plecach, aby schronić się gdzieś za miastem. Było to bardzo niebezpieczne, gdyż po okolicznych wsiach w dalszym ciągu grasowały oddziały UPA, mordujące teraz nie tylko Polaków, ale również oficerów sowieckich.W końcu marca władze podjęły akcję zwalczania tych oddziałów. Przyłapanych na posiadaniu broni i wszystkich podejrzanych o przynależność do zbrojnych banderowskich grup lub o sympatyzowanie z nimi surowo karano. Publicznie. Celowo opuszczam opisywanie okrucieństw banderowców i bulbowców na polskiej ludności Wołynia. Do dziś jeszcze stoją mi przed oczami oglądane w dzieciństwie obrazy straszne, okrutnie zhańbione ciała kobiet i dzieci, ofiar UPA. Nie chcę zatruwać świadomości młodych ludzi jadem nienawiści lub chociażby niechęci do sympatycznego zresztą narodu ukraińskiego. Opisy wydarzeń tych lat i ich ocenę pozostawmy historykom. Przyszłość musi być i z pewnością będzie lepsza.
Tereny wschodnie po wojnie zostały Polsce zabrane. Gdy tylko (bez naszego udziału) ustalono nowe granice Polski i zezwolono na „repatriację” Polacy zaczęli przygotowywać się do opuszczenia tych ziem, by udać się na Zachód. Ojciec jako kolejarz otrzymał wagon towarowy i 6 stycznia 1945 roku wyruszyliśmy do Polski. Trudno mi było zrozumieć, dlaczego musimy opuszczać miejsca tak mi bliskie, dlaczego Polska nie może wrócić do nas, lecz my musimy jechać do niej. Przecież w Polsce się urodziłem, a teraz ktoś inny, silniejszy uzurpuje sobie prawo do tego kawałka mojej ojczyzny. Rodzice wyjeżdżali stąd bez większego żalu. W ciągu dwudziestu dwu lat nie dorobili się tu niczego, nawet własnego mieszkania. Wręcz cieszyli się, że wrócą nad Wartę do swoich rodzinnych stron.
Była bardzo mroźna zima. W towarowym wagonie jechało nas dwie rodziny. Wieźliśmy ze sobą przygotowane przez mamę skromne zapasy żywności,trochę mebli, bieliznę pościelową, ubrania i starą maszynę do szycia marki Singer, która w trudnych chwilach wojny pomagała nam przeżyć. Na środku wagonu stała „koza”- mały żeliwny piecyk z blaszaną rurą odprowadzającą dym za małe okienko wagonu. Nie było radośnie, dręczył nas niepokój i obawy o przyszłość: jechaliśmy przecież w nieznane. Co nas czeka, gdzie złożymy to nasze skromne mienie, gdy każą nam opuścić wagon? Obawy były uzasadnione. Do Poznania nie mogliśmy jeszcze pojechać. Nawet Warszawa nie była jeszcze wolna. Dojechaliśmy więc tylko do Zamościa. Jechaliśmy kilka dni, mimo niewielkiej przecież odległości. Często bowiem odczepiano nasz wagon od składu pociągu i odstawiano na bocznicę. Aby jechać dalej należało „załatwiać sprawę” z kolejarzami. Po przyjeździe wyrzucono nas z wagonu. Był potrzebny do innych celów. O szybkim znalezieniu jakiegoś mieszkania nie było mowy. Mieszkaliśmy na rampie kolejowej kilka dni. Był silny mróz. Miałem zapalenie płuc. Nie wiem, jak wyżyłem. Po kilku dniach ktoś się nad nami zlitował i przyjął nas pod swój dach. Była to klitka i spaliśmy wszyscy w jednym łóżku, myliśmy się w miednicy. Nikt nie miał pracy, ani ojciec ani siostra. Pamiętam jak ojciec raniutko pędził do piekarni, brał w zastaw jakieś bułeczki, mama z siostrą robiły kanapki i sprzedawano je na dworcu. Mnie oddano do szkoły. Chodziłem do niej dwa miesiące. Ojciec często jeździł do Lublina do Dyrekcji Kolei Państwowych, starał się o pracę. Bezskutecznie.
Tu, w Zamościu po raz kolejny zetknąłem się ze strasznymi skutkami hitlerowskiej machiny śmierci. Zamość w czasie wojny przeżył szczególnie tragiczny okres. Masowe wysiedlanie okolicznych wiosek, pacyfikacja. Odwiedziłem zamojską Rotundę, miejsce kaźni wielu tysięcy Polaków. Wokół dość dużego dziedzińca znajdowały się jednakowe koncentrycznie ustawione cele. Było ich chyba ze dwadzieścia. To tu więzieni byli przez Gestapo Polacy. Na ścianach wyryte, być może paznokciami więźniów, ostatnie słowa ich pożegnania z Polską i najbliższymi. Jeszcze ciepłe, rozsypane przy strumyku spopielone szczątki ludzkich ciał, tych, którzy wolności nie doczekali. Straszny widok. Mocno to przeżyłem.
Dziś w zamojskiej Rotundzie mieści się Muzeum Martyrologii Zamojszczyzny. III cela poświęcona jest męczeństwu ludności polskiej na Wołyniu, bestialsko mordowanej przez nacjonalistów ukraińskich. Centralne miejsce zajmuje sarkofag z napisem „Zmarłym tragicznie na Wołyniu” Jest to również symboliczny grób mego brata, Józefa.
Stanisław Wyremba
Warszawa, 30 maja 2005 r.