Z ziemi polskiej do ... polskiej.
III. Przetrwać
Wkrótce po wkroczeniu Niemców ojciec, tak jak poprzednio zgłosił się do pracy na kolei. Przyjęty został chętnie, liczono chyba na jego współpracę z władzami niemieckimi. Ojciec pochodził z Wielkopolski i jako poddany pruski w czasie pierwszej wojny światowej walczył w armii niemieckiej, uzyskał stopień feldwebla (sierżanta), dostał się do niewoli francuskiej pod Verdun. Tam wstąpił do Błękitnej Armii generała Hallera i z nią jako chorąży wrócił do Polski, aby wziąć udział m.in. w wojnie z bolszewikami. Znał dobrze język niemiecki. Niemcy w 1939 roku wcielili Wielkopolskę, którą nazywali Warthegau (kraj Warty) do Niemiec, więc bardzo go namawiano, aby podpisał "volkslistę".
"- Byłem, jestem i zawsze będę Polakiem" - mówił i zdecydowanie odmawiał i znów za "arogancki stosunek" do Niemców ("du bist frech, mensch" - mówili mu) został wyrzucony z pracy. Skończyło się tylko na wyrzuceniu z pracy, gdyż fakt, że służył kiedyś w armii niemieckiej okazał się być dla niego okolicznością łagodzącą. Przez dłuższy czas pozostawał bez pracy. Głodowaliśmy.
Od 1942 roku na kolei zaczął pracować mój dwudziestoletni wówczas brat, Józef.
Po ukończeniu tuż przed wojną szkoły rzemieślniczej w pobliskim Zdołbunowie był mechanikiem. Zatrudniony został w kolejowej brygadzie remontowej. Brata wysyłano na zagrożone odcinki do naprawy łączności między stacjami na trasie Równe - Sarny. Zawsze groziło mu niebezpieczeństwo, że wpadnie w łapy band UPA, które w tym czasie zaczęły już szaleć na Wołyniu. Polowały szczególnie na Polaków, chociaż nie "gardziły" również Niemcami, Rosjanami i Żydami. Praca ta dawała mu jednak możliwość zaopatrywania całej naszej rodziny w jaja, słoninę i mięso. Na stacji bardzo często żandarmeria niemiecka przeszukiwała bagaże w poszukiwaniu broni oraz właśnie tego, co przewoził mój brat. Tu też groziło mu wielkie niebezpieczeństwo. Nie przerażało go to jednak. Zawsze z takiego wyjazdu służbowego coś przywiózł...
Mama posiadała maszynę do szycia, którą dostała jako wiano od swoich rodziców. Była to bardzo stara maszyna, Singera. Dzięki niej też od czasu do czasu zarobiła trochę masła, sera, czy mąki. Siostra moja, Zofia, 19-letnia wówczas dziewczyna dostała się do pracy w charakterze szwaczki w przyszpitalnej szwalni. Mama nauczyła ją szycia. Siostra zajmowała się tam reperacją bielizny po rannych lub zmarłych w szpitalu niemieckich żołnierzach. Dało jej to jako taki zarobek, kartki na żywność i gorącą strawę na obiad. Z obiadów tych i ja dość często korzystałem. Do dziś noszę we wspomnieniach wspaniały smak soczewicy z gulaszem konserwowym. I nie wiem tylko, czy ta potrawa była tak dobra, czy ja byłem tak wygłodniały.
Ojcu udało się w końcu znaleźć pracę tłumacza. Został przydzielony do brygady jeńców sowieckich pracujących przy remoncie i odśnieżaniu dróg i ulic. Znał niemiecki, a z rosyjskim też jakoś sobie radził. Prócz tego, że był tłumaczem, starał się w miarę możliwości, jakie posiadał, być człowiekiem pomagającym tym nieszczęsnym, wychudzonym, zmaltretowanym fizycznie i psychicznie ludziom.
Stanisław Wyremba
Warszawa, 19 maja 2005 r.